Tereny zielone
+4
Atena
Zagreús
Posejdon
Hades
8 posters
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Atena
- Liczba postów : 287
Re: Tereny zielone
Pią Mar 06, 2020 9:54 pm
___ - Hmm.. Też mi się tak wydaje. - skinął głową w zastanowieniu Afi. Zgadzał się wyraźnie ze słowami Arthura, w zamyśleniu patrząc przed siebie i obracając w dłoni swój miecz. Przetarł kciukiem herb wytłoczony na pochwie broni, po czym westchnął cicho. - Był swoją misją niezwykle przejęty. Zdarzało mu się majaczyć przez sen, przyznam szczerze, że kilka razy myśleliśmy, że zmysły postradał... Trzymał się jednak swego, a my przysięgliśmy z nim ruszyć w drogę. Nie wiedząc nawet, czy owo Sanktuarium i Atena istnieją czy to tylko jakieś klechy i bujdy... - uniósł spojrzenie w górę, patrząc na majaczący w oddali posąg bogini. Na jego twarzy odmalowało się coś na kształt ulgi, po czym odetchnął głęboko. Poprawił opończę na ramionach i śmielej podniósł głowę. - Cieszę się jednak, że to miejsce jest prawdziwe i jak najbardziej rzeczywiste... Z chęcią opowiedziałbym o nim Panu, u którego jestem na służbie. Nie jest może miłośnikiem obcych wierzeń, ale lubi opowieści z dalekich krain.
___Zamilkł na chwile, oddając się własnym myślą i błądząc gdzieś spojrzeniem po polach oraz łąkach. Przed nimi Baldr spokojnie rozmawiał z Theklą, na temat swojej rodziny i bliskich, a na czele Bleigr zaśmiał się, wypytując z fascynacją o Atenę.
___ - Czyli Rodorio jest pod opieką Rycerzy Bogini? - poskrobał się po potylicy chłopak. - Wszyscy o tym wiedzą i od każdego można było się tego dowiedzieć? Gdybyśmy byli tego świadomi, zapytalibyśmy wcześniej...
___ - To nie tak działa Panie... - Aegeus pogładził po grzbiecie osiołka, nie biorąc do siebie w żaden sposób słów Arthura. Rycerz rycerzem, w głębi ducha może miał wszystkie do tego niezbędne przymioty... W każdym razie, nie rozwodził się nad tym. - Rycerz Ateny to tytuł. Wiemy, że jest tu Sanktuarium, którego uczniowie często nam pomagają i nas bronią, ale nie wszyscy są świadomi, czego tam uczą oraz tego jak tam dotrzeć. Czasem nasze własne oczy mogą nas mylić. Część mieszkańców Rodorio ma ich po prostu za uczniów świątynnych, uważając te tytuły za drobną fanaberie a ich zbroje za nieprawdziwą, malowaną ozdobę... Ja wiem ciut więcej i mogę wskazać odpowiednią drogę, ale czy faktycznie tam dojdziecie, to inna sprawa.
___ - Jak to? Czyli tylko od Pana można się tego dowiedzieć, jak dotrzeć do Sanktuarium, a to i tak za mało? Przecież, kolosa widać, dałoby się tam dojść samemu, prawda? - zastanowił się Bleigr. - Chyba, że nie... Czyli mieliśmy niesamowite szczęście... - na jego twarzy pojawił się serdeczny uśmiech. - I pomyśleć, że trafiliśmy na was już drugiego dnia od naszego przybycia!
___ - Dokładna droga jest jedna a pomniejszych ścieżek wiele. Mawia się, że to fatum pozwala wybranym dotrzeć do Sanktuarium, a niektórym odwraca spojrzenie tak, że nigdy go nie ujrzeli na oczy. - Aegeus pokręcił głową. - Oh, nie, nie, jeszcze kilka osób, głównie starej daty, które wiedzą jak tu dotrzeć. Oprócz mnie, jest jeszcze stary Anaksymander, miejski lekarz oraz kilku farmerów, którzy dzielą się plonami ze świątynią. A na całym świecie, w każdym zakątku, znaleźć można wojowników wierzących w Atenę... Choć tak, przyznaję, Rodorio jest taką bramą, przez którą przechodzi się do Sanktuarium...
___ - Co tak dopytujesz Bleigr? - odezwał się nagle rudowłosy z rozbawieniem. - Nie mów, że chciałbyś dołączyć do Rycerzy Bogini Ateny? Sam niedawno mówiłeś, że jeszcze miesiąc w nieznanych krajach, a rzucasz wszystko i wracasz do domu.
___ - A co? - obruszył się Bleigr. - Nie nadaję się na Rycerza Ateny?!
___ – Oh nie... - pokręcił głową Afi z pewnym rozczarowaniem. - W końcu cel naszej podróży mamy przed sobą, a Ci się kłócą... - wywrócił oczami, po czym nagle jego wzrok utkwił bacznie w krzakach po drugiej stronie drogi.
___Zamilkł na chwile, oddając się własnym myślą i błądząc gdzieś spojrzeniem po polach oraz łąkach. Przed nimi Baldr spokojnie rozmawiał z Theklą, na temat swojej rodziny i bliskich, a na czele Bleigr zaśmiał się, wypytując z fascynacją o Atenę.
___ - Czyli Rodorio jest pod opieką Rycerzy Bogini? - poskrobał się po potylicy chłopak. - Wszyscy o tym wiedzą i od każdego można było się tego dowiedzieć? Gdybyśmy byli tego świadomi, zapytalibyśmy wcześniej...
___ - To nie tak działa Panie... - Aegeus pogładził po grzbiecie osiołka, nie biorąc do siebie w żaden sposób słów Arthura. Rycerz rycerzem, w głębi ducha może miał wszystkie do tego niezbędne przymioty... W każdym razie, nie rozwodził się nad tym. - Rycerz Ateny to tytuł. Wiemy, że jest tu Sanktuarium, którego uczniowie często nam pomagają i nas bronią, ale nie wszyscy są świadomi, czego tam uczą oraz tego jak tam dotrzeć. Czasem nasze własne oczy mogą nas mylić. Część mieszkańców Rodorio ma ich po prostu za uczniów świątynnych, uważając te tytuły za drobną fanaberie a ich zbroje za nieprawdziwą, malowaną ozdobę... Ja wiem ciut więcej i mogę wskazać odpowiednią drogę, ale czy faktycznie tam dojdziecie, to inna sprawa.
___ - Jak to? Czyli tylko od Pana można się tego dowiedzieć, jak dotrzeć do Sanktuarium, a to i tak za mało? Przecież, kolosa widać, dałoby się tam dojść samemu, prawda? - zastanowił się Bleigr. - Chyba, że nie... Czyli mieliśmy niesamowite szczęście... - na jego twarzy pojawił się serdeczny uśmiech. - I pomyśleć, że trafiliśmy na was już drugiego dnia od naszego przybycia!
___ - Dokładna droga jest jedna a pomniejszych ścieżek wiele. Mawia się, że to fatum pozwala wybranym dotrzeć do Sanktuarium, a niektórym odwraca spojrzenie tak, że nigdy go nie ujrzeli na oczy. - Aegeus pokręcił głową. - Oh, nie, nie, jeszcze kilka osób, głównie starej daty, które wiedzą jak tu dotrzeć. Oprócz mnie, jest jeszcze stary Anaksymander, miejski lekarz oraz kilku farmerów, którzy dzielą się plonami ze świątynią. A na całym świecie, w każdym zakątku, znaleźć można wojowników wierzących w Atenę... Choć tak, przyznaję, Rodorio jest taką bramą, przez którą przechodzi się do Sanktuarium...
___ - Co tak dopytujesz Bleigr? - odezwał się nagle rudowłosy z rozbawieniem. - Nie mów, że chciałbyś dołączyć do Rycerzy Bogini Ateny? Sam niedawno mówiłeś, że jeszcze miesiąc w nieznanych krajach, a rzucasz wszystko i wracasz do domu.
___ - A co? - obruszył się Bleigr. - Nie nadaję się na Rycerza Ateny?!
___ – Oh nie... - pokręcił głową Afi z pewnym rozczarowaniem. - W końcu cel naszej podróży mamy przed sobą, a Ci się kłócą... - wywrócił oczami, po czym nagle jego wzrok utkwił bacznie w krzakach po drugiej stronie drogi.
- Arthur Westerling
- Liczba postów : 119
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Pią Mar 06, 2020 10:39 pm
-Zmysły postradał czy nie, skoro żeście przysięgali, trzeba go na miejsce odprowadzić - powiedział spokojnie lecz stanowczo Arthur.
Nie wdawał się jednak w rozmowę o prawdziwości czy nie Ateny. Prawdę mówiąc nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Nie miało to wszak większego sensu. Za jakiś czas wszystko będzie wiadome. Rozmyślanie o tym teraz byłoby zwykłą stratą czasu.
Żeby mieć wymówkę dlaczego mówi tak mało wyjął z sakwy dwa jabłka. Jednym poczęstował Alfiego, jeśli ten miał ochotę, drugie zaczął powoli jeść. Bardzo powoli, zważywszy że hełm jedzenia nie ułatwiał. Żuł długo soczysty miąższ wydobywając z niego cały smak. Przy okazji przyglądał się posągowi Ateny. Nie wierzył staruszkowi, że aż tak trudno się tam dostać. Całej armii pewnie tak, ale pojedynczemu człowiekowi? Nawet jeśli nie było ścieżki, to można się wspinać o ile tylko ściana nie jest gładka. Zresztą był pewien, że ludzie znaleźliby sposób na wejścia nawet po gładkiej. Ludzie prędzej czy później wlezą na każdą górę. Tylko dlatego, że tam jest i że mogą...
-Spokój! - ryknął Westerling słysząc początek kłótni - pokłócicie się jak dotrzemy na miejsce! Albo i kłótnie zbędne będą, gdyż się naocznie okażą kto się nadaje, a kto nie... - urwał spostrzegłszy co robi Alfi. Puścił pasek i szybko zdjął miecz z pleców. Trzymał go teraz schowanego w pochwie w lewej ręce. Odgryzł ostatni kawałek jabłka a ogryzkiem rzucił z całej siły w podejrzane krzaki, nasłuchując co się stanie.
Nie wdawał się jednak w rozmowę o prawdziwości czy nie Ateny. Prawdę mówiąc nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Nie miało to wszak większego sensu. Za jakiś czas wszystko będzie wiadome. Rozmyślanie o tym teraz byłoby zwykłą stratą czasu.
Żeby mieć wymówkę dlaczego mówi tak mało wyjął z sakwy dwa jabłka. Jednym poczęstował Alfiego, jeśli ten miał ochotę, drugie zaczął powoli jeść. Bardzo powoli, zważywszy że hełm jedzenia nie ułatwiał. Żuł długo soczysty miąższ wydobywając z niego cały smak. Przy okazji przyglądał się posągowi Ateny. Nie wierzył staruszkowi, że aż tak trudno się tam dostać. Całej armii pewnie tak, ale pojedynczemu człowiekowi? Nawet jeśli nie było ścieżki, to można się wspinać o ile tylko ściana nie jest gładka. Zresztą był pewien, że ludzie znaleźliby sposób na wejścia nawet po gładkiej. Ludzie prędzej czy później wlezą na każdą górę. Tylko dlatego, że tam jest i że mogą...
-Spokój! - ryknął Westerling słysząc początek kłótni - pokłócicie się jak dotrzemy na miejsce! Albo i kłótnie zbędne będą, gdyż się naocznie okażą kto się nadaje, a kto nie... - urwał spostrzegłszy co robi Alfi. Puścił pasek i szybko zdjął miecz z pleców. Trzymał go teraz schowanego w pochwie w lewej ręce. Odgryzł ostatni kawałek jabłka a ogryzkiem rzucił z całej siły w podejrzane krzaki, nasłuchując co się stanie.
- Atena
- Liczba postów : 287
Re: Tereny zielone
Sob Mar 07, 2020 3:33 pm
___Póki co, droga przebiegała spokojnie, wypełniona beztroską rozmową i turkoczącym odgłosem kół wózka. Widoki były piękne, więc jak sobie odmówić przyglądaniu się im? Afi przyjął z wdzięcznością jabłko od Arthura, podrzucił je w dłoni, po czym z soczystym chrupnięciem, wgryzł się w owoc. Thekla przerwała na chwilę robótkę, przyglądając się mężczyznom, a Aegeus zaśmiał się lekko na wzmiankę o kłótni. Obaj młodzieńcy, czarnowłosy i rudy, odwrócili się do siebie bokiem, z nadąsanym minami. Reakcja Artuhra na, z początku żartobliwą, wymianę zdań trochę ich zaskoczyła, ale równie czujnie zareagowali na jego ruchy, odkładając potencjalne spory na bok. Wbili spojrzenie w krzaki, tam gdzie trafił ogryzek jabłka. Jasnowłosy młodzieniec odsunął się taktycznie o krok w bok, również ujmując broń w dłonie, jakby chciał odciąć drogę ucieczki potencjalnym, kryjącym się w krzakach przeciwnikom. Przez kilka pełnych napięcia sekund czekali, ale liśćmi na krzaku poruszył tylko delikatny wietrzyk... Wtem coś przemknęło bardzo szybko obok ramienia Arthura.
___Okazało się, że nie tylko jabłko poszybowało w powietrze pięknym łukiem. Thekla była równie czujna co wojownicy, jednak jej spojrzenie patrzyło w inną stronę. Złapała za rzepę ze skrzyni z warzywami, którą cisnęła, nie w krzaki, ale w kierunku dwójki wojowników, zamykających pochód. Dało się słyszeć zduszony, rozgniewany jęk i Arthur poczuł ból silnego uderzenia, które trafiło go w lewą łopatkę. Gdy tylko się odsunął, ujrzał Afiego, trzymającego się za ramię i patrzącego wściekle na starszą kobietę. Trzymał swój miecz za pochwę głowni, chcąc najwyraźniej znokautować rycerza uderzeniem masywnej rękojeści w tył głowy...
___ - Powstrzymany przez rzepę... - mruknął z wściekłym niedowierzaniem młodzieniec. - Ty stara raszplo! - warknął, dobywając broni i błyskawicznie unosząc ją w górę.
___ – Wio! - krzyknął gwałtownie Aegeus, uderzając w tył prowadzonego osła. Ima zarżał zdenerwowany i pobiegł prędko przed siebie, zabierając ze sobą wózek i siedzącą na nim, zmartwioną Theklę. Starsza kobieta jeszcze coś krzyknęła, ale nikt nie zdążył zrozumieć co. Zaraz z boku dobiegł ich jeszcze jeden jęk – Baldr trzymał się za bok, krew zabarwiła jego dłoń, gdy drugą ręką gorączkowo starał się wyciągnąć miecz z pochwy. Był blady, drżały mu wargi i z niedowierzaniem przyglądał się postaci przed sobą. Aegeus chciał do niego podejść, ale ten kazał mu uciekać. Bleigr stał prosto, a jego do tej pory speszone, niepewne spojrzenie, było twarde jak zlodowaciały głaz. Po ostrzu spłynęła kropla czerwieni.
___ - N-nie rozumiem... Bleigr..! To ja! - chwiejnie dobył miecz. - W-wychowaliśmy się razem! Jesteśmy braćmi! - rzucił nerwowe spojrzenie na Afiego, ale widząc, że ten szykuje się do walki z Arthurem, umilkł gwałtownie. Jego wszelkie nadzieje zniknęły tak szybko, że niemal dało się usłyszeć jak jego serce pęka z powodu tej zdrady. Zacisnął zęby, nim w końcu zdobył się na krzyk. - Co wy wyprawiacie?!
___ - Nie przejmuj się. Pochowamy Cię ze wszelkimi honorami Twojej rodziny. - odpowiedział spokojnie Bleigr. - Ta sprawa jest zbyt ważna, byś ją zrozumiał, więc nie zaprzątaj tym sobie głowy... - rzekł, po czym skoczył w jego kierunku. Ostrza uderzyły o siebie tak mocno, że sypnęły iskry.
___ - Nikt nie trafi do Sanktuarium. Ani dziś, ani jutro... - Afi zacisnął pięści na rękojeści swojej broni. - Przewodników trzeba się pozbyć, a jak to nie pomoże, zmieciemy i samo miasto... Tylko po co ja Ci to mówię? - kącik warg młodzieńca uniósł się drwiąco. - I tak zabierzesz ze sobą te słowa do grobu. - już bez zbędnych komentarzy, uniósł miecz, by skośnym cięciem wyprowadzonym z góry uderzyć w jego pierś i ramię.
___OOC Na razie jeszcze nie bawimy się mechaniką - najpierw masz okazję zrobić trening na umiejętność posługiwania się mieczem. Pamiętaj, że jest to jeden post, a trening jest opisowy, więc mam nadzieję, że się ładnie rozpiszesz. Powodzenia~!
___Okazało się, że nie tylko jabłko poszybowało w powietrze pięknym łukiem. Thekla była równie czujna co wojownicy, jednak jej spojrzenie patrzyło w inną stronę. Złapała za rzepę ze skrzyni z warzywami, którą cisnęła, nie w krzaki, ale w kierunku dwójki wojowników, zamykających pochód. Dało się słyszeć zduszony, rozgniewany jęk i Arthur poczuł ból silnego uderzenia, które trafiło go w lewą łopatkę. Gdy tylko się odsunął, ujrzał Afiego, trzymającego się za ramię i patrzącego wściekle na starszą kobietę. Trzymał swój miecz za pochwę głowni, chcąc najwyraźniej znokautować rycerza uderzeniem masywnej rękojeści w tył głowy...
___ - Powstrzymany przez rzepę... - mruknął z wściekłym niedowierzaniem młodzieniec. - Ty stara raszplo! - warknął, dobywając broni i błyskawicznie unosząc ją w górę.
___ – Wio! - krzyknął gwałtownie Aegeus, uderzając w tył prowadzonego osła. Ima zarżał zdenerwowany i pobiegł prędko przed siebie, zabierając ze sobą wózek i siedzącą na nim, zmartwioną Theklę. Starsza kobieta jeszcze coś krzyknęła, ale nikt nie zdążył zrozumieć co. Zaraz z boku dobiegł ich jeszcze jeden jęk – Baldr trzymał się za bok, krew zabarwiła jego dłoń, gdy drugą ręką gorączkowo starał się wyciągnąć miecz z pochwy. Był blady, drżały mu wargi i z niedowierzaniem przyglądał się postaci przed sobą. Aegeus chciał do niego podejść, ale ten kazał mu uciekać. Bleigr stał prosto, a jego do tej pory speszone, niepewne spojrzenie, było twarde jak zlodowaciały głaz. Po ostrzu spłynęła kropla czerwieni.
___ - N-nie rozumiem... Bleigr..! To ja! - chwiejnie dobył miecz. - W-wychowaliśmy się razem! Jesteśmy braćmi! - rzucił nerwowe spojrzenie na Afiego, ale widząc, że ten szykuje się do walki z Arthurem, umilkł gwałtownie. Jego wszelkie nadzieje zniknęły tak szybko, że niemal dało się usłyszeć jak jego serce pęka z powodu tej zdrady. Zacisnął zęby, nim w końcu zdobył się na krzyk. - Co wy wyprawiacie?!
___ - Nie przejmuj się. Pochowamy Cię ze wszelkimi honorami Twojej rodziny. - odpowiedział spokojnie Bleigr. - Ta sprawa jest zbyt ważna, byś ją zrozumiał, więc nie zaprzątaj tym sobie głowy... - rzekł, po czym skoczył w jego kierunku. Ostrza uderzyły o siebie tak mocno, że sypnęły iskry.
___ - Nikt nie trafi do Sanktuarium. Ani dziś, ani jutro... - Afi zacisnął pięści na rękojeści swojej broni. - Przewodników trzeba się pozbyć, a jak to nie pomoże, zmieciemy i samo miasto... Tylko po co ja Ci to mówię? - kącik warg młodzieńca uniósł się drwiąco. - I tak zabierzesz ze sobą te słowa do grobu. - już bez zbędnych komentarzy, uniósł miecz, by skośnym cięciem wyprowadzonym z góry uderzyć w jego pierś i ramię.
___OOC Na razie jeszcze nie bawimy się mechaniką - najpierw masz okazję zrobić trening na umiejętność posługiwania się mieczem. Pamiętaj, że jest to jeden post, a trening jest opisowy, więc mam nadzieję, że się ładnie rozpiszesz. Powodzenia~!
- Arthur Westerling
- Liczba postów : 119
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Sob Mar 07, 2020 5:38 pm
Jabłko trafiło w cel, ale nic się nie stało. Wyglądało, że w krzakach nie ma nikogo...
Nagle lecąca rzepa i praktycznie równocześnie uderzenie w plecy. Cios musiał być naprawdę silny, skoro Arthur poczuł go tak wyraźnie pomimo grubego, żłobkowanego naplecznika...
Westerling próbował jak najlepiej ocenić sytuację. Rozumiał, że Alfi go zaatakował, ale dlaczego?
Po chwili napastnicy sami wszystko wyjawili. Choć było to trochę nielogiczne. Czemu czekali aż tak długo? Mogli zabić swego towarzysza kiedykolwiek podczas podróży. Czy chcieli dzięki niemu dowiedzieć się kto kieruje tu rycerzy?
Była to jednak sprawa drugorzędna. Jedyna co było pewne, to że ta dwójka to podli zdrajcy. Oraz wrogowie.
Choć zdrajcy tego rodzaju byli czymś czego Arthur nienawidził najbardziej to był teraz spokojny jak stojąca woda. Nie wykonał żadnego ruchu poza obróceniem się twarzą do przeciwnika. W lewej dłoni ściskał pochwę miecza. W prawej rękojeść. Patrzył w oczy Alfiego i czekał, stojąc w lekkim rozkroku na nieco ugiętych w kolanach nogach. Czekał na ruch przeciwnika w niedostrzegalny sposób, delikatnie przenosząc ciężar ciała z lewej nogi na prawą.
Nie miał oczywiście zamiaru stać tak w nieskończoność, toteż jeśli przeciwnik nie zaatakował sam wyprowadził cięcie. Alfi nie wyglądał jednak na kogoś na kogo będzie trzeba długo czekać...
Gdy wyprowadził swoje cięcie z góry celując w pierś, Arthur z całą swoją szybkością wyciągnął miecz jednocześnie, płynnym rucham blokując od dołu cięcie z góry. W lewej ręce wciąż ściskał pochwę miecza. Kiedy oręża się skrzyżowały Arthur osiągnął to co chciał. Obaj byli na ułamek sekundy unieruchomieni.
Westerling nie miał zamiaru marnować tej szansy i natychmiast po zablokowaniu cięcia wybił się z całej siły z prawej nogi i uderzył opancerzonym barkiem w pierś napastnika. Jak w każdej walce starł się wykorzystywać swoje atuty. Masę, szybkość i siłę. O ile siła i masa były oczywiste o tyle szybkość często zaskakiwała przeciwników. Oby było tak i tym razem...
Natychmiast po ciosie barkiem, niemal równocześnie z nim pchnął z całej siły swoje ostrze szczepione z ostrzem młodzieńca. Odepchnięcie trzymanego w górze miecza powinno jeszcze bardziej wytrącić Alfiego z równowagi. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem Arthur przewróci swojego oponenta. Jeśli nie, powinien go przynajmniej odepchnąć...
To miało w gruncie rzeczy jednak drugorzędne znaczenie. Alfi nie był jego celem. Bleigr nim był. Arthur musiał go zabić nim ten dobije Baldra.
Rzucił się więc w jego stronę biegnąc z całych sił. Zbroja była ciężka, ale jednocześnie doskonale dopasowana do ciała, z umiejętnie rozłożonym ciężarem. Można było w niej z powodzeniem biec. O ile był to bieg krótki...
Na szczęście przeciwnik nie powinien znajdować się daleko. W trakcie biegu Westerling cisnął w Bleigra z całej siły trzymaną w lewej ręce pochwę miecza. Rzut nie powinien zrobić przeciwnikowi większej krzywdy, ale może chociaż odwróci jego uwagę.
Nie zamierzał też zapomnieć o Alfim, który mógł mu wkrótce zacząć deptać po piętach. Do jego powstrzymania postanowił wykorzystać Groma. Gwizdną w taki sposób jakby nakazywał rumakowi bojowemu szarżę. Wierzchowiec powinien przyjść do niego tratując po drodze Alfiego. Zwykły koń ominąłby człowieka, ale Grom był tresowany, żeby ludzi taranować. Może więc szczęście dopisze i przynajmniej przewróci napastnika.
Gdy znajdował się już blisko Bleigra jeszcze przyśpieszył dając z siebie wszystko co potrafił. Gdy już dobiegał do celu wybił się z całej siły z prawej nogi, a ułamek sekundy później także z lewej. Dzięki temu powinien wyskoczyć nieco w górę. Będąc w powietrzy zaczął wykonywać ukośne cięcie z góry prawą ręką, gdy rękojeść zbliżyła się do jego twarzy dołożył lewą rękę łapiąc rękojeść przy samej głowni. Przyśpieszył nagle ruch dzięki temu. Starając się zadać okrutne cięcie w lewy obojczyk przeciwnika. Cięcie, które gdyby było wykonane idealnie powinno przeciąć oponenta od lewego barku aż po prawe biodro.
Kiedy Arthur wylądował na ziemi kończąc swój cios nie miał zamiaru oceniać jak cięcie mu wyszło. Trzymając teraz swój oręż głownią przy lewym biodrze błyskawicznie zmienił ustawienie ostrza i ciął przeciwnika w poprzek w brzuch od swojej lewej do prawej, jednocześnie wybijając się z nogi tylnej i przenosząc cały ciężar na przednią.
Po cięciu wykorzystując wybicie zrobił krok do przodu, jednocześnie cofając ręce do tyłu. Napiął wszystkie mięśnie do ostatecznego ciosu. Wybił się z prawej, będącej z tyłu nogi i rzucił w przód jednocześnie prostując ręce w łokciach. Czubkiem miecza celował w pierś przeciwnika, tak by ten nawet przy jakimś uniku otrzymał trafienie. W myśl zasady większy cel, większa szansa na trafienie. Tors był natomiast znacznie większy niż na przykład głowa.
Jeśli po wykonaniu tej kombinacji przeciwnik był martwy, albo przynajmniej wyłączony z walki Arthur obrócił się, by stoczyć pojedynek z Alfim.
Nagle lecąca rzepa i praktycznie równocześnie uderzenie w plecy. Cios musiał być naprawdę silny, skoro Arthur poczuł go tak wyraźnie pomimo grubego, żłobkowanego naplecznika...
Westerling próbował jak najlepiej ocenić sytuację. Rozumiał, że Alfi go zaatakował, ale dlaczego?
Po chwili napastnicy sami wszystko wyjawili. Choć było to trochę nielogiczne. Czemu czekali aż tak długo? Mogli zabić swego towarzysza kiedykolwiek podczas podróży. Czy chcieli dzięki niemu dowiedzieć się kto kieruje tu rycerzy?
Była to jednak sprawa drugorzędna. Jedyna co było pewne, to że ta dwójka to podli zdrajcy. Oraz wrogowie.
Choć zdrajcy tego rodzaju byli czymś czego Arthur nienawidził najbardziej to był teraz spokojny jak stojąca woda. Nie wykonał żadnego ruchu poza obróceniem się twarzą do przeciwnika. W lewej dłoni ściskał pochwę miecza. W prawej rękojeść. Patrzył w oczy Alfiego i czekał, stojąc w lekkim rozkroku na nieco ugiętych w kolanach nogach. Czekał na ruch przeciwnika w niedostrzegalny sposób, delikatnie przenosząc ciężar ciała z lewej nogi na prawą.
Nie miał oczywiście zamiaru stać tak w nieskończoność, toteż jeśli przeciwnik nie zaatakował sam wyprowadził cięcie. Alfi nie wyglądał jednak na kogoś na kogo będzie trzeba długo czekać...
Gdy wyprowadził swoje cięcie z góry celując w pierś, Arthur z całą swoją szybkością wyciągnął miecz jednocześnie, płynnym rucham blokując od dołu cięcie z góry. W lewej ręce wciąż ściskał pochwę miecza. Kiedy oręża się skrzyżowały Arthur osiągnął to co chciał. Obaj byli na ułamek sekundy unieruchomieni.
Westerling nie miał zamiaru marnować tej szansy i natychmiast po zablokowaniu cięcia wybił się z całej siły z prawej nogi i uderzył opancerzonym barkiem w pierś napastnika. Jak w każdej walce starł się wykorzystywać swoje atuty. Masę, szybkość i siłę. O ile siła i masa były oczywiste o tyle szybkość często zaskakiwała przeciwników. Oby było tak i tym razem...
Natychmiast po ciosie barkiem, niemal równocześnie z nim pchnął z całej siły swoje ostrze szczepione z ostrzem młodzieńca. Odepchnięcie trzymanego w górze miecza powinno jeszcze bardziej wytrącić Alfiego z równowagi. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem Arthur przewróci swojego oponenta. Jeśli nie, powinien go przynajmniej odepchnąć...
To miało w gruncie rzeczy jednak drugorzędne znaczenie. Alfi nie był jego celem. Bleigr nim był. Arthur musiał go zabić nim ten dobije Baldra.
Rzucił się więc w jego stronę biegnąc z całych sił. Zbroja była ciężka, ale jednocześnie doskonale dopasowana do ciała, z umiejętnie rozłożonym ciężarem. Można było w niej z powodzeniem biec. O ile był to bieg krótki...
Na szczęście przeciwnik nie powinien znajdować się daleko. W trakcie biegu Westerling cisnął w Bleigra z całej siły trzymaną w lewej ręce pochwę miecza. Rzut nie powinien zrobić przeciwnikowi większej krzywdy, ale może chociaż odwróci jego uwagę.
Nie zamierzał też zapomnieć o Alfim, który mógł mu wkrótce zacząć deptać po piętach. Do jego powstrzymania postanowił wykorzystać Groma. Gwizdną w taki sposób jakby nakazywał rumakowi bojowemu szarżę. Wierzchowiec powinien przyjść do niego tratując po drodze Alfiego. Zwykły koń ominąłby człowieka, ale Grom był tresowany, żeby ludzi taranować. Może więc szczęście dopisze i przynajmniej przewróci napastnika.
Gdy znajdował się już blisko Bleigra jeszcze przyśpieszył dając z siebie wszystko co potrafił. Gdy już dobiegał do celu wybił się z całej siły z prawej nogi, a ułamek sekundy później także z lewej. Dzięki temu powinien wyskoczyć nieco w górę. Będąc w powietrzy zaczął wykonywać ukośne cięcie z góry prawą ręką, gdy rękojeść zbliżyła się do jego twarzy dołożył lewą rękę łapiąc rękojeść przy samej głowni. Przyśpieszył nagle ruch dzięki temu. Starając się zadać okrutne cięcie w lewy obojczyk przeciwnika. Cięcie, które gdyby było wykonane idealnie powinno przeciąć oponenta od lewego barku aż po prawe biodro.
Kiedy Arthur wylądował na ziemi kończąc swój cios nie miał zamiaru oceniać jak cięcie mu wyszło. Trzymając teraz swój oręż głownią przy lewym biodrze błyskawicznie zmienił ustawienie ostrza i ciął przeciwnika w poprzek w brzuch od swojej lewej do prawej, jednocześnie wybijając się z nogi tylnej i przenosząc cały ciężar na przednią.
Po cięciu wykorzystując wybicie zrobił krok do przodu, jednocześnie cofając ręce do tyłu. Napiął wszystkie mięśnie do ostatecznego ciosu. Wybił się z prawej, będącej z tyłu nogi i rzucił w przód jednocześnie prostując ręce w łokciach. Czubkiem miecza celował w pierś przeciwnika, tak by ten nawet przy jakimś uniku otrzymał trafienie. W myśl zasady większy cel, większa szansa na trafienie. Tors był natomiast znacznie większy niż na przykład głowa.
Jeśli po wykonaniu tej kombinacji przeciwnik był martwy, albo przynajmniej wyłączony z walki Arthur obrócił się, by stoczyć pojedynek z Alfim.
Post treningowy
- Atena
- Liczba postów : 287
Re: Tereny zielone
Sob Mar 07, 2020 7:50 pm
___Szczęk dobrej jakości metalu jest dźwiękiem, który trudno pomylić z czymkolwiek innym. Towarzyszy polom bitew, placom treningowym, czasem i karczemnym awanturom... A jednak ten odgłos rozbrzmiał wśród pól, na wydeptanej drodze, gdzie wojownicy dobyli mieczy. Ostrza skrzyżowały się, sypnęły garścią jasnych iskier, zamykając ich w walce na czas nie dłuższy od uderzenia serca. Afi dzierżył rękojeść miecza zaskakująco mocno jak na jego posturę, ledwie drgnął, gdy Arthur zablokował jego cios. Jego twarz była nieprzenikniona, choć czaił się na niej drwiący, złośliwy uśmieszek. Zmarszczył brwi, chyba przeczuwając jego atak, bo ugiął nogi, ale rycerz i tak trafił, uderzając go barkiem w pierś. Stopy młodzieńca wbiły się w glebę, lecz nie dał się przewrócić. Sam odskoczył w tył, czekając na moment w którym Arthur pchnął swój miecz w górę – jego własne ostrze z metalicznym, ostrym śpiewem przesunęło się po klindze przeciwnika, ześlizgując się gwałtownie. Nie był to zbyt wyszukany ruch, ale na pewno skuteczny, choć by go wykonać, sam Afi odsunął się na kilka kroków, łapiąc równowagę by ponownie zaatakować. Jednocześnie, obaj osiągnęli to co chcieli. Afi nie dał się przewrócić a Anglik zwiększył między nimi dystans na jakieś trzy metry. Widząc, że przeciwnik kieruje się w drugą stronę, Afi zaklną i chciał pobiec za nim, lecz ubiegł go zbliżający się Grom. Na widok konia, ten odsunął się gwałtownie, ale więcej rycerz nie zobaczył, zmieniając cel swojej walki.
___Obok Baldr dzielnie walczył z Bleigrem. Nogi mocno trzymał na ziemi, pomimo rany zacisnął obie dłonie na mieczu, blokując raz po raz uderzenia czarnowłosego. Okazał sporą wprawę w tym fachu, choć zimny pot pojawił się na jego czole. Nie atakował, tylko się bronił, choć jego zszokowany, zbolały wyraz twarzy powoli przechodził w dziwną, gorzką złość. Bleigr wyraźnie starał się go sprowokować, widząc, że przeciwnik, z w powodu przebitego boku, nieświadomie przesuwa ciężar na lewą stronę ciała.
___ - Nie lepiej zginąć od znanego sobie miecza? - zapytał wesoło Bleigr, nie ukrywając pewnego żalu w swym głosie. Brzmiało to doprawdy dziwnie. - Opuść broń bracie, obiecuję, że będzie to bezbolesna śmierć. Nie chcę byś konał w męczarniach, nędzny sługo Ateny... - pokręcił lekko głową, jakby ze współczuciem... Zaraz czujnie skierował wzrok w bok. O sekundę za późno uniósł miecz, starając się zablokować potężny cios Arthura. Ostrza uderzyły o siebie tuż nad jego głową. Bleigr szarpnął swoim mieczem od dołu, podnosząc go gwałtownie, powtarzając ten sam ruch, który wykonał rycerz w potyczce z Afim. Ugiął nogi, gdy przeciwnik napierał na niego z góry. Był jednak silny, zaskakująco silny jak na swoją, o wiele mniejszą od Arthura budowę... Dziwny uśmiech zaraz znikł z jego ust, gdy iskry od skrzyżowanych mieczy strzeliły w stronę oczu chłopaka. Krzyknął z bólu, odbił jego miecz i odskakując w tył gwałtownie. Baldr, nie czekając bezczynnie z boku, uderzył go w brzuch rękojeścią swojego miecza, próbując powalić czarnowłosego. Ten warknął, unosząc szybko gardę, zasłaniając się przed kolejnymi ciosami, a tym samym nie pozwalając Arthurowi na kolejne wyprowadzenie ciosu... Gdzieś za nimi nagle, głośno i ze strachem zarżał Grom i sądząc po odgłosach, stanął dęba. Wszystko to rozproszyło Bleigra na tyle, że nie uniknął ostatniego cięcia Artura – ostrze rycerza przeszyło jego bok, blisko żeber. Ironiczne, że swojemu bratu krwi, Baldrowi, Bleigr zadał identyczną ranę... Młodzieniec złapał się za nią, przez chwilę zdziwienie błysnęło w jego oczach... Nie czekając na więcej, Baldr podskoczył do niego chwiejnie i zdzielił go rękojeścią w potylice, a ten zwalił się na ziemię bezwładnie.
___ - Jeszcze nie skończyliśmy! – rozgniewany głos za Arthurem zbliżał się nieprzyjemnie. Baldr opadł na kolana, widocznie nie mając więcej siły do walki, mocno przyciskając dłoń do krwawiącej rany. Ledwie się Arthur odwrócił, od razu szczęknęły miecze – jego i Afiego. W oddali zdenerwowany Grom skrobał kopytami o ziemię, na głowie miał zarzuconą przepastną opończę wojownika, która zasłoniła jego uszy i oczy. Jasnowłosy prezentował teraz lekką, ale świetnie wykonaną zbroję. Stanowczo, nie był byle niedorostkiem, który przypadkiem znalazł miecz...
___OOC Walka z NPCetem! Zapoznaj się z mechaniką walki oraz użyciem broni białej - zdobyłeś już umiejętność walki mieczem, także ją od razu stosujemy. Możesz zaatakować jako pierwszy.
___Obok Baldr dzielnie walczył z Bleigrem. Nogi mocno trzymał na ziemi, pomimo rany zacisnął obie dłonie na mieczu, blokując raz po raz uderzenia czarnowłosego. Okazał sporą wprawę w tym fachu, choć zimny pot pojawił się na jego czole. Nie atakował, tylko się bronił, choć jego zszokowany, zbolały wyraz twarzy powoli przechodził w dziwną, gorzką złość. Bleigr wyraźnie starał się go sprowokować, widząc, że przeciwnik, z w powodu przebitego boku, nieświadomie przesuwa ciężar na lewą stronę ciała.
___ - Nie lepiej zginąć od znanego sobie miecza? - zapytał wesoło Bleigr, nie ukrywając pewnego żalu w swym głosie. Brzmiało to doprawdy dziwnie. - Opuść broń bracie, obiecuję, że będzie to bezbolesna śmierć. Nie chcę byś konał w męczarniach, nędzny sługo Ateny... - pokręcił lekko głową, jakby ze współczuciem... Zaraz czujnie skierował wzrok w bok. O sekundę za późno uniósł miecz, starając się zablokować potężny cios Arthura. Ostrza uderzyły o siebie tuż nad jego głową. Bleigr szarpnął swoim mieczem od dołu, podnosząc go gwałtownie, powtarzając ten sam ruch, który wykonał rycerz w potyczce z Afim. Ugiął nogi, gdy przeciwnik napierał na niego z góry. Był jednak silny, zaskakująco silny jak na swoją, o wiele mniejszą od Arthura budowę... Dziwny uśmiech zaraz znikł z jego ust, gdy iskry od skrzyżowanych mieczy strzeliły w stronę oczu chłopaka. Krzyknął z bólu, odbił jego miecz i odskakując w tył gwałtownie. Baldr, nie czekając bezczynnie z boku, uderzył go w brzuch rękojeścią swojego miecza, próbując powalić czarnowłosego. Ten warknął, unosząc szybko gardę, zasłaniając się przed kolejnymi ciosami, a tym samym nie pozwalając Arthurowi na kolejne wyprowadzenie ciosu... Gdzieś za nimi nagle, głośno i ze strachem zarżał Grom i sądząc po odgłosach, stanął dęba. Wszystko to rozproszyło Bleigra na tyle, że nie uniknął ostatniego cięcia Artura – ostrze rycerza przeszyło jego bok, blisko żeber. Ironiczne, że swojemu bratu krwi, Baldrowi, Bleigr zadał identyczną ranę... Młodzieniec złapał się za nią, przez chwilę zdziwienie błysnęło w jego oczach... Nie czekając na więcej, Baldr podskoczył do niego chwiejnie i zdzielił go rękojeścią w potylice, a ten zwalił się na ziemię bezwładnie.
___ - Jeszcze nie skończyliśmy! – rozgniewany głos za Arthurem zbliżał się nieprzyjemnie. Baldr opadł na kolana, widocznie nie mając więcej siły do walki, mocno przyciskając dłoń do krwawiącej rany. Ledwie się Arthur odwrócił, od razu szczęknęły miecze – jego i Afiego. W oddali zdenerwowany Grom skrobał kopytami o ziemię, na głowie miał zarzuconą przepastną opończę wojownika, która zasłoniła jego uszy i oczy. Jasnowłosy prezentował teraz lekką, ale świetnie wykonaną zbroję. Stanowczo, nie był byle niedorostkiem, który przypadkiem znalazł miecz...
___OOC Walka z NPCetem! Zapoznaj się z mechaniką walki oraz użyciem broni białej - zdobyłeś już umiejętność walki mieczem, także ją od razu stosujemy. Możesz zaatakować jako pierwszy.
- Arthur Westerling
- Liczba postów : 119
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Sob Mar 07, 2020 8:45 pm
Walka była cięższa niż Arthur się spodziewał. Przeciwnicy mimo niezbyt imponujących postaw stawili twardy i zdecydowany opór.
Nie była to jednak pierwsza walka Westerlinga tego typu. Podczas jednej ze swoich licznych podróży spotkał małego, niskiego, niepozornego wojownika, który jednak był nadzwyczaj szybki. Pokonywał znacznie większych i silniejszych przeciwników atakując i parując błyskawicznie.
Arthur jednak wygrał z nim dzięki przewadze siły. Nawet jeśli ktoś zablokuje cięcie prawidłowo to musi mieć jeszcze dość siły by utrzymać miecz w dłoniach gdy otrzyma cios z ogromną siłą.
Teraz też udało się pokonać jednego z przeciwników, choć nie bez pomocy rannego Baldra.
-Aegeusie! - krzyknął Arthur - zajmij się Baldrem! Musi przeżyć i dostarczyć swoją informacje! Musi być bardzo ważna. Miej też oko na Bleigra - dodał.
Stanął teraz powtórnie oko w oko z Alfim.
-Tak to nie koniec, ale nim zaczniemy powiedz mi jedno. Dlaczego? Co jest tak ważne, że próbujecie zabić kogoś, kogo przysięgliście chronić? - spytał. Nie tylko chciał znać odpowiedź na to pytanie. Chciał też odsapnąć. Szaleńczy bieg w pełnej zbroi i walka kosztowały go sporo energii. Oddychał więc głęboko krążąc wokół przeciwnika i trzymając dystans, ale jednocześnie zawsze odgradzając go od Baldra.
Nie bał się. Stoczył podobnych walk wiele. Zresztą nigdy nie bał się śmierci. Jedynie hańby. Takiej hańby jaką okrył się Alfi.
Nie zamierzał mu darować ani zaprzestać walki niezależnie jakie tamten przedstawi wytłumaczenie. Nie ufał mu na tyle, żeby uwierzyć w cokolwiek. Jak można wierzyć komuś kto zdradza własnego brata?
To co ten powie mogło mieć tylko znaczenie po walce. Jeśli Alfi nie zginie w jej trakcie to będzie można go dobić, albo pojmać...
Po szybkim uspokojeniu oddechu i trzymaniu się na dystans Arthur postanowił zaatakować.
Zaszarżował i zaatakował z góry z rozpędu całą swoją siłą celując w lewy bark przeciwnika. Atak był czytelny, Arthur wiedział, że cios zostanie zablokowany. Liczył jednak że Alfi nie otrzyma parady i cios dojdzie mimo zablokowania. Albo przynajmniej zepchnie przeciwnika do defensywy.
Następnie zasypał go szybkimi ciosami. Całym gradem szybkich, ale niezbyt mocnych ciosów, atakował wszystko głowę, ręce, nogi, tułów. Nie zależało mu na zranieniu przeciwnika, choć mogło to być efektem ubocznym. Celem było sprawienie by nie nadążył blokować cięć, a gdy wreszcie przeciwnik przestanie nadarzać...
Arthur ciął z całej siły próbując trafić lewe ramie przeciwnika. Wyłączenie z walki jednej ręki dałoby już wielką przewagę. Następnie znów zasypał przeciwnika gradem szybkich cięć nie dając chwili wytchnienia. Sam oddychał głośno. Zbroja mu ciążyła, ale był wytrzymałym człowiekiem.
Widok ich walki musiał być naprawdę przyjemny. Podobnie jak muzyka jaką grali. Szybkie cięcia zlewające się niemal w jeden dźwięk, a od czasu do czasu jakby fałsz. Jakby ktoś zagrał nie tak jak należy, szarpnął nie tą strunę, którą należy...
To dźwięk miecza trafiającego w cel.
Sam też oczywiście starał się blokować ciosy skupiał się jednak na ataku licząc, że ewentualny kontratak nie przebije jego zbroi.
Gdy przeciwnik znów zaczął tracić tempo ciął w jego prawe ramię. Jeśli plan się powiedzie Alfi straci całą swoją szybkość i pojedynek skończy się niebawem.
Po kolejnej serii szybkich cięć, ale tym razem przeplatanych z silnymi postanowił zaskoczyć przeciwnika uderzeniem nie klingą, ale głownią w twarz. Gdyby w ten sposób udało się wytrącić przeciwnika z rytmu ciął z całe siły w jego lewe udo, a potem poprawił poziomym cięciem w pierś.
Nie była to jednak pierwsza walka Westerlinga tego typu. Podczas jednej ze swoich licznych podróży spotkał małego, niskiego, niepozornego wojownika, który jednak był nadzwyczaj szybki. Pokonywał znacznie większych i silniejszych przeciwników atakując i parując błyskawicznie.
Arthur jednak wygrał z nim dzięki przewadze siły. Nawet jeśli ktoś zablokuje cięcie prawidłowo to musi mieć jeszcze dość siły by utrzymać miecz w dłoniach gdy otrzyma cios z ogromną siłą.
Teraz też udało się pokonać jednego z przeciwników, choć nie bez pomocy rannego Baldra.
-Aegeusie! - krzyknął Arthur - zajmij się Baldrem! Musi przeżyć i dostarczyć swoją informacje! Musi być bardzo ważna. Miej też oko na Bleigra - dodał.
Stanął teraz powtórnie oko w oko z Alfim.
-Tak to nie koniec, ale nim zaczniemy powiedz mi jedno. Dlaczego? Co jest tak ważne, że próbujecie zabić kogoś, kogo przysięgliście chronić? - spytał. Nie tylko chciał znać odpowiedź na to pytanie. Chciał też odsapnąć. Szaleńczy bieg w pełnej zbroi i walka kosztowały go sporo energii. Oddychał więc głęboko krążąc wokół przeciwnika i trzymając dystans, ale jednocześnie zawsze odgradzając go od Baldra.
Nie bał się. Stoczył podobnych walk wiele. Zresztą nigdy nie bał się śmierci. Jedynie hańby. Takiej hańby jaką okrył się Alfi.
Nie zamierzał mu darować ani zaprzestać walki niezależnie jakie tamten przedstawi wytłumaczenie. Nie ufał mu na tyle, żeby uwierzyć w cokolwiek. Jak można wierzyć komuś kto zdradza własnego brata?
To co ten powie mogło mieć tylko znaczenie po walce. Jeśli Alfi nie zginie w jej trakcie to będzie można go dobić, albo pojmać...
Po szybkim uspokojeniu oddechu i trzymaniu się na dystans Arthur postanowił zaatakować.
Zaszarżował i zaatakował z góry z rozpędu całą swoją siłą celując w lewy bark przeciwnika. Atak był czytelny, Arthur wiedział, że cios zostanie zablokowany. Liczył jednak że Alfi nie otrzyma parady i cios dojdzie mimo zablokowania. Albo przynajmniej zepchnie przeciwnika do defensywy.
Następnie zasypał go szybkimi ciosami. Całym gradem szybkich, ale niezbyt mocnych ciosów, atakował wszystko głowę, ręce, nogi, tułów. Nie zależało mu na zranieniu przeciwnika, choć mogło to być efektem ubocznym. Celem było sprawienie by nie nadążył blokować cięć, a gdy wreszcie przeciwnik przestanie nadarzać...
Arthur ciął z całej siły próbując trafić lewe ramie przeciwnika. Wyłączenie z walki jednej ręki dałoby już wielką przewagę. Następnie znów zasypał przeciwnika gradem szybkich cięć nie dając chwili wytchnienia. Sam oddychał głośno. Zbroja mu ciążyła, ale był wytrzymałym człowiekiem.
Widok ich walki musiał być naprawdę przyjemny. Podobnie jak muzyka jaką grali. Szybkie cięcia zlewające się niemal w jeden dźwięk, a od czasu do czasu jakby fałsz. Jakby ktoś zagrał nie tak jak należy, szarpnął nie tą strunę, którą należy...
To dźwięk miecza trafiającego w cel.
Sam też oczywiście starał się blokować ciosy skupiał się jednak na ataku licząc, że ewentualny kontratak nie przebije jego zbroi.
Gdy przeciwnik znów zaczął tracić tempo ciął w jego prawe ramię. Jeśli plan się powiedzie Alfi straci całą swoją szybkość i pojedynek skończy się niebawem.
Po kolejnej serii szybkich cięć, ale tym razem przeplatanych z silnymi postanowił zaskoczyć przeciwnika uderzeniem nie klingą, ale głownią w twarz. Gdyby w ten sposób udało się wytrącić przeciwnika z rytmu ciął z całe siły w jego lewe udo, a potem poprawił poziomym cięciem w pierś.
- Atena
- Liczba postów : 287
Re: Tereny zielone
Sob Mar 07, 2020 10:19 pm
___Dwaj wojownicy obchodzili się powoli, mierząc czujnie wzrokiem jak dwa walczące o terytorium wilki. Dali tym samym czas Aegeusowi, który mocnym chwytem spracowanych dłoni pomógł Baldrowi stanąć na nogi. Młodzieniec był bardzo blady. Cios Bleigra nie był w sam sobie tak zabójczy, ale walka o życie oraz drobna pomóc jaką ofiarowały rycerzowi w pokonaniu przeciwnika, wytężyły jego siły nieodpowiednio. Starszy mężczyzna pomógł mu podejść do rosnącego kilka metrów dalej drzewa, podtrzymał go, by ten usiadł na ziemi i rwąc koszulę na długie pasy, starał się zatamować krwawienie. Bleigr leżał nieprzytomny kawałek dalej... Na wszelki wypadek Aegeus zabrał również oba miecze i położył obok siebie, nie chcąc niczym ryzykować. Złych czarty nie biorą...
___ - Dlaczego? Nie sądzę byś był skłonny zrozumieć... - zmierzył go uważnym wzrokiem Afi, po czym splunął na ziemię ze wzgardą. - Rycerz. Każdy głupi z grubym mieszkiem może zostać teraz rycerzem. Dostają konia, pancerz, miecz i uważają się za zbawicieli świata... Bladr również. - skrzywił się, a przez jego twarz przebiegł grymas bólu, obrzydzenia i żalu, w oczach pojawiło się dziwny, niesprecyzowany blask... Zawód? Złość? Rozpacz? - W porównaniu do jego urodzenia, my, ja i Bleigr jesteśmy niczym. Ludzie patrzą na niego z zachwytem, na nas ze wzgardą. Nie mamy urodzenia, pieniędzy ani uznania, choć przez lata pracowaliśmy uczciwie i z całych sił, a pomimo to traktuje się nas gorzej od psów! - zaraz na jego ustach wykwitł szalony uśmiech. - Było jednak coś, co mogliśmy zdobyć... Oh tak. Potęgę i szacunek, darowaną nam przez wojownika starożytnego boga... Naszego nowego boga! - krzyknął głośno, widząc, że Arthur zbiera się do natarcia. Pierwszy cios Afi zablokował bez trudu, niemal z niecierpliwością, jakby wiedząc, że stać rycerza na więcej. Zdążył nawet zmarszczyć brwi, choć zaraz szybko podniósł gardę, zasłaniając się przed gradem ciosów, które szybko i bezwzględnie na niego spadły. Uderzenie miecza o miecz, miecza o zbroję... Parował i spychał ostrze na tyle ile mógł, we wszystkie strony, wolno, ale stanowczo się wycofując. Jeden z ataków trafił go w policzek, inny uciął jasny kosmyk, jeszcze jakiś trafił w pas zbroi, przecinając wyprawioną skórę. Zrobił jeden krok w tył, później drugi, aż w końcu był na tyle przytłoczony tym szalonym tańcem, że Arthur z sukcesem wyprowadził swoje przemyślane cięcie... W większym stopniu. Ostrze prześlizgnęło się po mieczu Afiego, trafiając go w lewe ramię, przebijając je na wskroś. Dość płytko wprawdzie, ponieważ uszkodził tylko skórę i mięśnie, ale wystarczająco to by chłopak znów coś wymamrotał pod nosem... Zaraz potem gwałtownie przykucnął, wybijając się od ziemi i wyjątkowo mocnym ciosem uderzył w prawe biodro rycerza. Trafił w zgięcie pancerza, wyszczerbiając je, odkształcając tak, że ostrze miecza wbiło się w ciało. Wyszarpnął je błyskawicznie, lecz tu zaraz spadł na niego kolejny, metaliczny deszcz. Refleks słońca odbijające się od powierzchni zbroi oraz ostrzy tańczyły po ziemi. Tym razem młodzieniec wiedział czego się spodziewać, ale nie oznaczało to, że nadążał... Był wolniejszy od Arthura, ale jakimś cudem jego zdecydowanie oraz upartość nie pozwalały mu się wycofać – nawet wtedy, gdy jego bok, przy żebrach, bliżej pachwiny zalał się krwią. Jakby nie czuł bólu... Gdy rycerz mierzył w jego prawe ramię, Afi kontratakował, lecz zbyt wolno uniósł swój miecz by zadać cios – w tym czasie ostrze Arthura uderzyło w inne miejsce. A broń Afiego skierowała się ostro w górę, uderzając mocno o pancerz na piersi i oto z głowy rycerza spadł hełm. Czubek ostrza przejechał po jego policzku.
___Afi odsunął się gwałtownie, widząc, że z wolna traci siły. Odskoczył szybko do tyłu unikając ostatnich ciosów, na odległość kilku kroków, zlany potem i krwią, oddychając głośno, ciężko... Wzdrygnął się przerzucił miecz z ręki do ręki, kręcąc nim pokazowo młynka. A później się zaśmiał.
___ - Mogę tak cały dzień! - zawołał ostro, ale z uśmiechem, który nie pozostawiał wątpliwości, że coś jest nie tak... Następnie otwarcie na niego zaszarżował, celując mocnymi cięciami w jego tors i głowę. Nie stosował już głębokich, pełnych cięć, raczej szybkie i silnie pchnięcia, w razie potrzeby wzmacniane mocnym szarpnięciem.[/color][/color]
___ - Dlaczego? Nie sądzę byś był skłonny zrozumieć... - zmierzył go uważnym wzrokiem Afi, po czym splunął na ziemię ze wzgardą. - Rycerz. Każdy głupi z grubym mieszkiem może zostać teraz rycerzem. Dostają konia, pancerz, miecz i uważają się za zbawicieli świata... Bladr również. - skrzywił się, a przez jego twarz przebiegł grymas bólu, obrzydzenia i żalu, w oczach pojawiło się dziwny, niesprecyzowany blask... Zawód? Złość? Rozpacz? - W porównaniu do jego urodzenia, my, ja i Bleigr jesteśmy niczym. Ludzie patrzą na niego z zachwytem, na nas ze wzgardą. Nie mamy urodzenia, pieniędzy ani uznania, choć przez lata pracowaliśmy uczciwie i z całych sił, a pomimo to traktuje się nas gorzej od psów! - zaraz na jego ustach wykwitł szalony uśmiech. - Było jednak coś, co mogliśmy zdobyć... Oh tak. Potęgę i szacunek, darowaną nam przez wojownika starożytnego boga... Naszego nowego boga! - krzyknął głośno, widząc, że Arthur zbiera się do natarcia. Pierwszy cios Afi zablokował bez trudu, niemal z niecierpliwością, jakby wiedząc, że stać rycerza na więcej. Zdążył nawet zmarszczyć brwi, choć zaraz szybko podniósł gardę, zasłaniając się przed gradem ciosów, które szybko i bezwzględnie na niego spadły. Uderzenie miecza o miecz, miecza o zbroję... Parował i spychał ostrze na tyle ile mógł, we wszystkie strony, wolno, ale stanowczo się wycofując. Jeden z ataków trafił go w policzek, inny uciął jasny kosmyk, jeszcze jakiś trafił w pas zbroi, przecinając wyprawioną skórę. Zrobił jeden krok w tył, później drugi, aż w końcu był na tyle przytłoczony tym szalonym tańcem, że Arthur z sukcesem wyprowadził swoje przemyślane cięcie... W większym stopniu. Ostrze prześlizgnęło się po mieczu Afiego, trafiając go w lewe ramię, przebijając je na wskroś. Dość płytko wprawdzie, ponieważ uszkodził tylko skórę i mięśnie, ale wystarczająco to by chłopak znów coś wymamrotał pod nosem... Zaraz potem gwałtownie przykucnął, wybijając się od ziemi i wyjątkowo mocnym ciosem uderzył w prawe biodro rycerza. Trafił w zgięcie pancerza, wyszczerbiając je, odkształcając tak, że ostrze miecza wbiło się w ciało. Wyszarpnął je błyskawicznie, lecz tu zaraz spadł na niego kolejny, metaliczny deszcz. Refleks słońca odbijające się od powierzchni zbroi oraz ostrzy tańczyły po ziemi. Tym razem młodzieniec wiedział czego się spodziewać, ale nie oznaczało to, że nadążał... Był wolniejszy od Arthura, ale jakimś cudem jego zdecydowanie oraz upartość nie pozwalały mu się wycofać – nawet wtedy, gdy jego bok, przy żebrach, bliżej pachwiny zalał się krwią. Jakby nie czuł bólu... Gdy rycerz mierzył w jego prawe ramię, Afi kontratakował, lecz zbyt wolno uniósł swój miecz by zadać cios – w tym czasie ostrze Arthura uderzyło w inne miejsce. A broń Afiego skierowała się ostro w górę, uderzając mocno o pancerz na piersi i oto z głowy rycerza spadł hełm. Czubek ostrza przejechał po jego policzku.
___Afi odsunął się gwałtownie, widząc, że z wolna traci siły. Odskoczył szybko do tyłu unikając ostatnich ciosów, na odległość kilku kroków, zlany potem i krwią, oddychając głośno, ciężko... Wzdrygnął się przerzucił miecz z ręki do ręki, kręcąc nim pokazowo młynka. A później się zaśmiał.
___ - Mogę tak cały dzień! - zawołał ostro, ale z uśmiechem, który nie pozostawiał wątpliwości, że coś jest nie tak... Następnie otwarcie na niego zaszarżował, celując mocnymi cięciami w jego tors i głowę. Nie stosował już głębokich, pełnych cięć, raczej szybkie i silnie pchnięcia, w razie potrzeby wzmacniane mocnym szarpnięciem.[/color][/color]
- Arthur Westerling
- Liczba postów : 119
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Nie Mar 08, 2020 12:18 am
Jedno Arthur musiał Alfiemu przyznać. Walczył dzielnie, chociaż jego motywacje były złe. A zdrady jakiej dokonał nic nie tłumaczyło.
Wielu może by się przejęło tym co chłopak mówi, ale nie Westerling. Dla niego sprawa była jasna. Te człowiek był zły i należało go powstrzymać.
-Nie, wcale nie możesz tak cały dzień. - odparł stanowczo. Widział już ludzi, którzy byli wytrzymali. Mimo urwanych przez armaty nóg rwali się do walki dalej. Mimo rozprutych brzuchów walczyli dalej w jakimś nieludzkim amoku. Siły jednak szybko ich opuszczały i walka dobiegała końca. Arthur był pewien że i w tym przypadku będzie podobnie.
Szaleńczy uśmieszek jednak go nieco zaniepokoił.
-Aegeusie wszystko w porządku? - spytał - Baldr powinieneś mu wyznać swoją tajemnice. Tacy parszywi zdrajcy mogli nawet zatruć swoje ostrza - powiedział nie spuszczając przeciwnika z oczu.
Zdał też sobie sprawę, że nie powinien pozwolić przeciwnikowi na kolejne trafienia. Jeśli broń faktycznie była pokryta jakimś plugastwem nie mógł sobie pozwolić na kolejne rany.
Tym razem postanowił przetrzymać przeciwnika. Skupił się na szczelnej obronie cofając się nieco, dając przeciwnikowi nadzieję, że ma szansę wygrać. Trzymał jednak swoją obronę szczelną. Kontratakował tylko jeśli nie przeszkadzało mu to w obronie, bardzo rzadko.
Kiedy jednak przeciwnik zaczął słabnąć przeszedł do ofensywy znów zasypując go gradem szybkich ciosów. Był jednak czujny, nie chciał dać przeciwnikowi szansy na jakiś jeden szczęśliwy kontratak.
Po zepchnięciu przeciwnika do defensywy wykonał mocne cięcie, ale na tyle wolne, by przeciwnik mógł zablokować cios. Zaatakował jakby próbował sprawić by zmęczony oponent musiał się z nim siłować.
To był jednak tylko pozór. Chciał by miecze napierały na siebie by wykonać szybki półkolisty ruch odpychający broń przeciwnika na bok. Jednocześnie podczas tego samego ruchu chciał czubkiem miecz przeciąć uda przeciwnika. Rana nie miała szans być bardzo poważna, ale powinna utrudnić poruszanie i jeszcze bardziej osłabić Alfiego.
Na tym nie koniec, po tym ciosie zadał kolejny tym razem celując w głowę. Nie patrzył nawet czy ten cios doszedł co celu. Zasypał przeciwnika serią szybkich, ale słabych cięć. Nie chciał się męczyć wkładając w ciosy dużą siłę. Chciał tylko spychać przeciwnika do defensywy, nie pozwalać mu na żadną inicjatywę.
-Poddaj się - powiedział - a daruję ci życie - naprawdę chciał to zrobić. Gardził tym człowiekiem, ale go nie nienawidził.
Wielu może by się przejęło tym co chłopak mówi, ale nie Westerling. Dla niego sprawa była jasna. Te człowiek był zły i należało go powstrzymać.
-Nie, wcale nie możesz tak cały dzień. - odparł stanowczo. Widział już ludzi, którzy byli wytrzymali. Mimo urwanych przez armaty nóg rwali się do walki dalej. Mimo rozprutych brzuchów walczyli dalej w jakimś nieludzkim amoku. Siły jednak szybko ich opuszczały i walka dobiegała końca. Arthur był pewien że i w tym przypadku będzie podobnie.
Szaleńczy uśmieszek jednak go nieco zaniepokoił.
-Aegeusie wszystko w porządku? - spytał - Baldr powinieneś mu wyznać swoją tajemnice. Tacy parszywi zdrajcy mogli nawet zatruć swoje ostrza - powiedział nie spuszczając przeciwnika z oczu.
Zdał też sobie sprawę, że nie powinien pozwolić przeciwnikowi na kolejne trafienia. Jeśli broń faktycznie była pokryta jakimś plugastwem nie mógł sobie pozwolić na kolejne rany.
Tym razem postanowił przetrzymać przeciwnika. Skupił się na szczelnej obronie cofając się nieco, dając przeciwnikowi nadzieję, że ma szansę wygrać. Trzymał jednak swoją obronę szczelną. Kontratakował tylko jeśli nie przeszkadzało mu to w obronie, bardzo rzadko.
Kiedy jednak przeciwnik zaczął słabnąć przeszedł do ofensywy znów zasypując go gradem szybkich ciosów. Był jednak czujny, nie chciał dać przeciwnikowi szansy na jakiś jeden szczęśliwy kontratak.
Po zepchnięciu przeciwnika do defensywy wykonał mocne cięcie, ale na tyle wolne, by przeciwnik mógł zablokować cios. Zaatakował jakby próbował sprawić by zmęczony oponent musiał się z nim siłować.
To był jednak tylko pozór. Chciał by miecze napierały na siebie by wykonać szybki półkolisty ruch odpychający broń przeciwnika na bok. Jednocześnie podczas tego samego ruchu chciał czubkiem miecz przeciąć uda przeciwnika. Rana nie miała szans być bardzo poważna, ale powinna utrudnić poruszanie i jeszcze bardziej osłabić Alfiego.
Na tym nie koniec, po tym ciosie zadał kolejny tym razem celując w głowę. Nie patrzył nawet czy ten cios doszedł co celu. Zasypał przeciwnika serią szybkich, ale słabych cięć. Nie chciał się męczyć wkładając w ciosy dużą siłę. Chciał tylko spychać przeciwnika do defensywy, nie pozwalać mu na żadną inicjatywę.
-Poddaj się - powiedział - a daruję ci życie - naprawdę chciał to zrobić. Gardził tym człowiekiem, ale go nie nienawidził.
- Atena
- Liczba postów : 287
Re: Tereny zielone
Nie Mar 08, 2020 9:54 pm
___Żaden z nich nie zamierzał się poddawać, choć sytuacja wyglądała nieciekawie. Afi wyraźnie słabł, odniósł więcej ran od Arthura, ale nie chciał ustąpić i zachowywał się, jakby cały czas był na wygranej pozycji. Tymczasem jego były brat krwi bladł pod drzewem, walcząc o każdy oddech.
___ - On słabnie! - krzyknął Aegeus, starając się utrzymać przytomność Baldra. Robił co mógł, tamując krew i próbując go ocucić. Rudowłosy marniał w oczach strasznie, jego wargi zsiniały, choć wzrok miał boleśnie trzeźwy i ostry. Oddychał płytko, a choć starszy mężczyzna zatamował krwawienie, jasne było, że rana była poważniejsza niż ktokolwiek myślał. Czy była to trucizna..? Czy po prostu pech, dzięki któremu ostrze Bleigra naruszyło ważniejsze organy? Młodzieniec zacisnął pokrwawione palce na dłoni Aegeusa i z trudem poruszył ustami, powoli dukając każde słowo do ucha starca. Nie było szans, by usłyszeli dokładnie o czym mowa...
___ - Jaka jest przyjemność w truciźnie, gdy można pokonać swojego przeciwnika własnymi rękami?! - zakrzyknął retorycznie Afi, jego głos zabrzmiał ostrzej od szczęku broni. Blokował ataki Arthura nierozważnie, niedbale, na jego ciele pojawiały się to nowe cięcia. Krew zbroczyła ziemię, a on w dziwnym szale parł na przód. - Jeśli ma mu ją zdradzić, niech zdradzi! I tak zginą obaj! Baldr doznał naszej łaski... Nie chciał nam zdradzić co wie i lepiej dla niego, swoją tajemnicę miał zabrać do grobu! - krzyknął z rozbawieniem, coś znów błysnęło w jego spojrzeniu - tym razem ciemniejszą iskrą, barwą nocnego nieba. Nagle jego atak zaatakował mocniej, jego miecz uderzył w ramię Arthura, wyszczerbiając metal i raniąc ciało... Nie powinno tak się stać. Nie powinien mieć tyle sił, ale jego oczy lśniły niezdrowym, mrocznym blaskiem. Dał się odepchnąć i odskoczył w tył, chwiejąc się i łapiąc szybko oddech. - Jednak pomyśleliśmy z Bleigrem... Jeśli bóg ma nas wynagrodzić za śmierć poplecznika Ateny, jak wiele potęgi nam podaruje, jeśli zgładzimy więcej głupców, ślepo wierzących w to nic nie warte bóstewko? - Jego ciało było rozgrzane, zdawało się, że z ran unosi się para, jakby jego krew zaczęła wrzeć. - Oh, wojownikowi naszego pana się to spodobało... A jeśli pozbędziemy się przewodników, jeśli zgładzimy miasto, tym mniej osób trafi do Sanktuarium... Tym większe szanse naszego boga na wygraną... Tym więcej potęgi dla nas! - zerwał się gwałtowniej, pędząc niemal na oślep w stronę Arthura. Uderzył znów w ramię, chcąc pewnie zwiększyć zadane wcześniej obrażenia, ale zrobił to nierozważnie, w dziwnej euforii, która uderzyła mu do głowy. Ostatni cios Arthura spadł tak fortunnie, że wybił z rąk Afiego miecz. Ten poszybował dwa metry w bok, wbijając się w ziemię, a młodzieniec zrobił kilka kroków w tył. - Miecz, mój miecz... - rozejrzał się za nim, po czym uśmiechnął się drwiąco. - Na co mi miecz!? Pokonam Cię gołymi rękoma! P-pokażę na co mnie stać! - uniósł gardę, nie patrząc na to, że jego prawe przedramię krwawi obficie od cięcia rycerza. Jasne tęczówki teraz całkowicie ściemniały, drżącymi krokami odsuwał się od Arthura, jakby oczekując na kolejny cios. - Nikt już więcej nie będzie rzucał w nas resztkami! Niech wiedzą, co jesteśmy w stanie zrobić! - rzucił z wściekłym żalem. - Zabiję Cię i ich też! Spalę całe miasto a potem otrzymam nagro...
___Umilkł gwałtownie i spojrzał w dół ze zdziwieniem. Miecz został zatopiony w piersi Afiego, z taką siłą, że przebił jego pancerz. Nie była to broń Arthura, nie, jego własna, a za rękojeść trzymał Bleigr. Stał za jasnowłosym wojownikiem, poruszał się wyjątkowo cicho i szybko, nikt nie zdał sobie sprawy, kiedy odzyskał przytomność i kiedy wstał. Afi pobladły patrzył na wystające z jego ciała ostrze.
___ - Miałeś swoją szansę... Nie będę jak Ty, przechwalał się darem, nie wiedząc jak go użyć. - powiedział z trudem, ale z dziwną, ostrą naganem Bleigr. Wcześniejsze uderzenie w potylicę, jakie zadał Baldr rozdarło skórę, krew spływała mu po szyi, a mimo to jakimś cudem był w stanie wstać, złapać miecz Afiego i przebić jego pierś. - Spoczywaj w pokoju. - Powiedział, a w jego tonie pojawiło się szczerze współczucie. - Jasnowłosy wpatrzył się w wolno sunące po nieboskłonie chmury, po czym zaśmiał się gorzko. Jego oczy znów wróciły do normy.
___ - M-masz rację... Masz rację. - rzekł spokojnie, w jego głosie nie było już tego szaleństwa co wcześniej. - Obyś Ty bracie dożył chwili, w którym znajdy i mężowie stanu będą sobie równi w swej potędze... - przyznał, po czym zaczął osuwać się na kolana. Czarnowłosy wyrwał miecz z jego piersi, a martwy wojownik padł na ziemię. Krew trysnęła na jego pierś i ramię.
___ - Wolę okryć się hańbą według śmiertelników a chwałą w oczach bogów. - wyznał chłodno, unosząc miecz, jasne było, że teraz on będzie przeciwnikiem Arthura... Jego poprzednie rany musiały odebrać mu wystarczająco sił, by pozostał nieprzytomny na dłużej, a mimo to... Bleigr wyglądał... Inaczej. Wokół niego pojawiła się mglista, granatowa łuna, coś jak para, unosząca się z jego ran i sunąca w niebo. Była tak nikła, że zdawało się, że mogą to być omamy spowodowane wysiłkiem... Tylko, czy aby na pewno?
___ - On słabnie! - krzyknął Aegeus, starając się utrzymać przytomność Baldra. Robił co mógł, tamując krew i próbując go ocucić. Rudowłosy marniał w oczach strasznie, jego wargi zsiniały, choć wzrok miał boleśnie trzeźwy i ostry. Oddychał płytko, a choć starszy mężczyzna zatamował krwawienie, jasne było, że rana była poważniejsza niż ktokolwiek myślał. Czy była to trucizna..? Czy po prostu pech, dzięki któremu ostrze Bleigra naruszyło ważniejsze organy? Młodzieniec zacisnął pokrwawione palce na dłoni Aegeusa i z trudem poruszył ustami, powoli dukając każde słowo do ucha starca. Nie było szans, by usłyszeli dokładnie o czym mowa...
___ - Jaka jest przyjemność w truciźnie, gdy można pokonać swojego przeciwnika własnymi rękami?! - zakrzyknął retorycznie Afi, jego głos zabrzmiał ostrzej od szczęku broni. Blokował ataki Arthura nierozważnie, niedbale, na jego ciele pojawiały się to nowe cięcia. Krew zbroczyła ziemię, a on w dziwnym szale parł na przód. - Jeśli ma mu ją zdradzić, niech zdradzi! I tak zginą obaj! Baldr doznał naszej łaski... Nie chciał nam zdradzić co wie i lepiej dla niego, swoją tajemnicę miał zabrać do grobu! - krzyknął z rozbawieniem, coś znów błysnęło w jego spojrzeniu - tym razem ciemniejszą iskrą, barwą nocnego nieba. Nagle jego atak zaatakował mocniej, jego miecz uderzył w ramię Arthura, wyszczerbiając metal i raniąc ciało... Nie powinno tak się stać. Nie powinien mieć tyle sił, ale jego oczy lśniły niezdrowym, mrocznym blaskiem. Dał się odepchnąć i odskoczył w tył, chwiejąc się i łapiąc szybko oddech. - Jednak pomyśleliśmy z Bleigrem... Jeśli bóg ma nas wynagrodzić za śmierć poplecznika Ateny, jak wiele potęgi nam podaruje, jeśli zgładzimy więcej głupców, ślepo wierzących w to nic nie warte bóstewko? - Jego ciało było rozgrzane, zdawało się, że z ran unosi się para, jakby jego krew zaczęła wrzeć. - Oh, wojownikowi naszego pana się to spodobało... A jeśli pozbędziemy się przewodników, jeśli zgładzimy miasto, tym mniej osób trafi do Sanktuarium... Tym większe szanse naszego boga na wygraną... Tym więcej potęgi dla nas! - zerwał się gwałtowniej, pędząc niemal na oślep w stronę Arthura. Uderzył znów w ramię, chcąc pewnie zwiększyć zadane wcześniej obrażenia, ale zrobił to nierozważnie, w dziwnej euforii, która uderzyła mu do głowy. Ostatni cios Arthura spadł tak fortunnie, że wybił z rąk Afiego miecz. Ten poszybował dwa metry w bok, wbijając się w ziemię, a młodzieniec zrobił kilka kroków w tył. - Miecz, mój miecz... - rozejrzał się za nim, po czym uśmiechnął się drwiąco. - Na co mi miecz!? Pokonam Cię gołymi rękoma! P-pokażę na co mnie stać! - uniósł gardę, nie patrząc na to, że jego prawe przedramię krwawi obficie od cięcia rycerza. Jasne tęczówki teraz całkowicie ściemniały, drżącymi krokami odsuwał się od Arthura, jakby oczekując na kolejny cios. - Nikt już więcej nie będzie rzucał w nas resztkami! Niech wiedzą, co jesteśmy w stanie zrobić! - rzucił z wściekłym żalem. - Zabiję Cię i ich też! Spalę całe miasto a potem otrzymam nagro...
___Umilkł gwałtownie i spojrzał w dół ze zdziwieniem. Miecz został zatopiony w piersi Afiego, z taką siłą, że przebił jego pancerz. Nie była to broń Arthura, nie, jego własna, a za rękojeść trzymał Bleigr. Stał za jasnowłosym wojownikiem, poruszał się wyjątkowo cicho i szybko, nikt nie zdał sobie sprawy, kiedy odzyskał przytomność i kiedy wstał. Afi pobladły patrzył na wystające z jego ciała ostrze.
___ - Miałeś swoją szansę... Nie będę jak Ty, przechwalał się darem, nie wiedząc jak go użyć. - powiedział z trudem, ale z dziwną, ostrą naganem Bleigr. Wcześniejsze uderzenie w potylicę, jakie zadał Baldr rozdarło skórę, krew spływała mu po szyi, a mimo to jakimś cudem był w stanie wstać, złapać miecz Afiego i przebić jego pierś. - Spoczywaj w pokoju. - Powiedział, a w jego tonie pojawiło się szczerze współczucie. - Jasnowłosy wpatrzył się w wolno sunące po nieboskłonie chmury, po czym zaśmiał się gorzko. Jego oczy znów wróciły do normy.
___ - M-masz rację... Masz rację. - rzekł spokojnie, w jego głosie nie było już tego szaleństwa co wcześniej. - Obyś Ty bracie dożył chwili, w którym znajdy i mężowie stanu będą sobie równi w swej potędze... - przyznał, po czym zaczął osuwać się na kolana. Czarnowłosy wyrwał miecz z jego piersi, a martwy wojownik padł na ziemię. Krew trysnęła na jego pierś i ramię.
___ - Wolę okryć się hańbą według śmiertelników a chwałą w oczach bogów. - wyznał chłodno, unosząc miecz, jasne było, że teraz on będzie przeciwnikiem Arthura... Jego poprzednie rany musiały odebrać mu wystarczająco sił, by pozostał nieprzytomny na dłużej, a mimo to... Bleigr wyglądał... Inaczej. Wokół niego pojawiła się mglista, granatowa łuna, coś jak para, unosząca się z jego ran i sunąca w niebo. Była tak nikła, że zdawało się, że mogą to być omamy spowodowane wysiłkiem... Tylko, czy aby na pewno?
- Arthur Westerling
- Liczba postów : 119
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Pon Mar 09, 2020 9:22 pm
Arthur stoczył w swoim życiu niezliczoną ilość walk. Zarówno w pojedynkach jak i bitwach. To była jednak nowość. To co robił ten człowiek... Było po prostu niemożliwe!
Po takich ranach powinien słabnąć. Walczyć coraz gorzej. Nawet jeśli nie od razu to po jakimś czasie. Ten walczył jednak jak gdyby nigdy nic. Jakby był czyjąś kukiełką, a nie żywym człowiekiem...
Na domiar złego Baldr słabł... Oby wyznał wszystko staruszkowi... Ci zdrajcy nie mogą wygrać, po prostu nie mogą...
-Jeśli Twój Bóg jest zadowolony, kiedy zdradzasz przyjaciela. Jeśli cieszy się kiedy mordujesz niewinnych ludzi, to to nie Bóg tylko demon - oświadczył Arthur i kontynuował walkę, teraz już z zimną nienawiścią w oczach.
Po kolejnej długiej wymianie ciosów przeciwnik stracił miecz. Gdyby był to pojedynek honorowy Arthur pozwoliłby mu podnieść broń. To nie był takie pojedynek, mimo to...
-Podnieść - rzucił z pełną pogardą. Chciał by przeciwnik poczuł się bezsilny. Zdany na jego łaskę. Zdrajca jednak sam został zdradzony...
-Jesteś najbardziej plugawą istotą jaką spotkałem w życiu, a mam 30 lat i widziałem kilkanaście Królestw... - powiedział Westerling. I nagle zrozumiał. Widział kiedyś coś podobnego. To bycie jak kukła, a jednocześnie posiadanie nadludzkiej siły i wytrzymałości. Ten człowiek był opętany!
Arthur widział kiedyś opętaną kobietę. Początkowo nie wierzył, że to prawda. Myślał, że to wymysł Papistów. Stracił przez to prawie mieszek złota...
Inni wojacy założyli się z nim, że opętana kobieta jest silniejsza od niego. Oczywiście przystał na zakład. To była zwykła młoda kobieta, trzy razy lżejsza i przeszło głowę niższa niż on. Nie mogła mieć wielkiej siły...
A jednak miała. Gdy Westerling się do niej zbliżył rzuciła się na niego wściekle. Złapał ją za ręce, ale to niewiele pomogło. Była silniejsza... Była chuchrem, a jednak... Dopóki nie wytężył wszystkich sił wygrywała.
Tu musiało być tak samo. To wyjaśniało wszystko. Zdradę. Siłę, wytrzymałość, determinację.
Z zamyślenia wyrwało go uczucie jakby... Zrobił w spodnie!
Po chwili jednak zorientował się, że to krew spływa z biodra wewnątrz zbroi po nogawce.
-Więc przyszło mi walczyć z samym Szatanem? - mruknął był zmęczony, rany zaczynały dokuczać. W odróżnieniu od przeciwników był człowiekiem nie kukłą - niech i tak będzie. Stawaj! - zakrzyknął i ruszył do ataku.
Chciał wyczuć przeciwnika. Jego siłę i szybkość. Gdy to się już udało miał nastąpić prawdziwy atak. Sztuczka, która może zaskoczy przeciwnika...
Arthur sparował cięcie trzymając miecz w prawej dłoni, odepchnął broń przeciwnika, potem przerzucił broń z trzymanej wysoko prawej ręki do będącej nisko lewej. Ciął brzuch w poprzek jednocześnie szybko kucając, by przeciwnik stracił go z oczu. Następnie wybił się z obu nóg. Dołożył prawą rękę i z przysiadu rzucił się w stronę Blegira prostując błyskawicznie. Próbował zadać ostateczne pchnięcie, które przeszyje zdrajcę i zakończy walkę.
Po takich ranach powinien słabnąć. Walczyć coraz gorzej. Nawet jeśli nie od razu to po jakimś czasie. Ten walczył jednak jak gdyby nigdy nic. Jakby był czyjąś kukiełką, a nie żywym człowiekiem...
Na domiar złego Baldr słabł... Oby wyznał wszystko staruszkowi... Ci zdrajcy nie mogą wygrać, po prostu nie mogą...
-Jeśli Twój Bóg jest zadowolony, kiedy zdradzasz przyjaciela. Jeśli cieszy się kiedy mordujesz niewinnych ludzi, to to nie Bóg tylko demon - oświadczył Arthur i kontynuował walkę, teraz już z zimną nienawiścią w oczach.
Po kolejnej długiej wymianie ciosów przeciwnik stracił miecz. Gdyby był to pojedynek honorowy Arthur pozwoliłby mu podnieść broń. To nie był takie pojedynek, mimo to...
-Podnieść - rzucił z pełną pogardą. Chciał by przeciwnik poczuł się bezsilny. Zdany na jego łaskę. Zdrajca jednak sam został zdradzony...
-Jesteś najbardziej plugawą istotą jaką spotkałem w życiu, a mam 30 lat i widziałem kilkanaście Królestw... - powiedział Westerling. I nagle zrozumiał. Widział kiedyś coś podobnego. To bycie jak kukła, a jednocześnie posiadanie nadludzkiej siły i wytrzymałości. Ten człowiek był opętany!
Arthur widział kiedyś opętaną kobietę. Początkowo nie wierzył, że to prawda. Myślał, że to wymysł Papistów. Stracił przez to prawie mieszek złota...
Inni wojacy założyli się z nim, że opętana kobieta jest silniejsza od niego. Oczywiście przystał na zakład. To była zwykła młoda kobieta, trzy razy lżejsza i przeszło głowę niższa niż on. Nie mogła mieć wielkiej siły...
A jednak miała. Gdy Westerling się do niej zbliżył rzuciła się na niego wściekle. Złapał ją za ręce, ale to niewiele pomogło. Była silniejsza... Była chuchrem, a jednak... Dopóki nie wytężył wszystkich sił wygrywała.
Tu musiało być tak samo. To wyjaśniało wszystko. Zdradę. Siłę, wytrzymałość, determinację.
Z zamyślenia wyrwało go uczucie jakby... Zrobił w spodnie!
Po chwili jednak zorientował się, że to krew spływa z biodra wewnątrz zbroi po nogawce.
-Więc przyszło mi walczyć z samym Szatanem? - mruknął był zmęczony, rany zaczynały dokuczać. W odróżnieniu od przeciwników był człowiekiem nie kukłą - niech i tak będzie. Stawaj! - zakrzyknął i ruszył do ataku.
Chciał wyczuć przeciwnika. Jego siłę i szybkość. Gdy to się już udało miał nastąpić prawdziwy atak. Sztuczka, która może zaskoczy przeciwnika...
Arthur sparował cięcie trzymając miecz w prawej dłoni, odepchnął broń przeciwnika, potem przerzucił broń z trzymanej wysoko prawej ręki do będącej nisko lewej. Ciął brzuch w poprzek jednocześnie szybko kucając, by przeciwnik stracił go z oczu. Następnie wybił się z obu nóg. Dołożył prawą rękę i z przysiadu rzucił się w stronę Blegira prostując błyskawicznie. Próbował zadać ostateczne pchnięcie, które przeszyje zdrajcę i zakończy walkę.
- Atena
- Liczba postów : 287
Re: Tereny zielone
Wto Mar 10, 2020 12:40 pm
___ - Jeśli tak ma być, wolę służyć demonowi niż bogu. On przynajmniej nas wysłuchał! - Bleigr oddychał głęboko, powoli, a z każdym haustem powietrza dało się słyszeć odległy bulgoczący dźwięk – krew zbierała w jego krtani, więc splunął na ziemię. Żadne słowa Arthura nie zrobiły na niego wrażenia. Spojrzał na niego chłodno ciemnym spojrzeniem, a jego ciało zdawało się być kompletnie mu posłuszne... Acz nie do końca. Tak jak panował nad każdym nerwem i odruchem, tak nie mógł okiełznać przeciętych mięśni, zbitych kości, przerwanej skóry. Odniósł rany, ale walczył tak, jakby ich nie było. Nie zważał na to, że przebity bok i rana rozciągająca się aż do biodra, zmusza go by przesuwał ciężar ciała wyraźnie na lewą stronę. Podczas obrony, wyraźnie schodził na bok, ale parł na przód uparcie, pewnie, jakby był w jak najlepszej kondycji. Jakby faktycznie był opętany... Aura wokół niego zdawała się ciemniejsza, smugi czegoś na kształt sinego dymu zatańczyły przy jego ciele. - W takim razie, mało jeszcze widziałeś... – warknął, szykując się do ciosu. Walczył zaciekle i mocno, bez strachu o własne ciało, bez obawy o życie. Ciosy Arthura spadały na niego jak grad, a on zdawał się nie zwracać na nic uwagi, odpowiadając tym samym. Trafił go lekko w drugi bok, wyszczerbił po bokach zbroję, w jednym miejscu przebił się przez pancerz, by ledwie musnąć czubkiem ostrza ciało. Była to piękna walka - chaos i porządek. Wyuczone, zrównoważone ruchy mieczem Arthura oraz pełne dziwnej zapamiętałości ciosy Bleigra. Starał się bardzo być skuteczny w tym co robił, wychodziło mu to, nie można skłamać, ale w jego oczach również paliły się ogniki szaleństwa. Aegeus, przykląkł pod sędziwym drzewem oliwnym. Zamknął oczy, złożył razem dłonie i przyłożył je do ust, szepcząc coś cicho, wpatrując się w walczącą dwójkę ze skupieniem i niemym błaganiem w oczach. Baldr oddychał z trudem, również patrząc nieprzytomnie na rozgrywającą się nieopodal bitwę. Zdawało się, że jego umysł jest jeszcze z nimi, ale jaźń uciekała w sen.
___I nagle... Wszystko się skończyło. Ułamki sekundy, jak bicie serca, mierzył czas w trakcie tej walki. Bleigr nie był takim ignorantemy, nie był tak pewny siebie by przechwalać się jak Afi – ale był zbyt skupiony na walce. Zbyt zaciekle ignorował własne rany, a choć zdawał się ich w ogóle nie zauważać, to okazało się być jego zgubą. Jego ruchy zwolniły, co w idealnym momencie wykorzystał rycerz - podziałało bez pudła. Silne cięcie przeszyło Bleigra, od lewego ramienia, na ukos, aż do prawego biodra. Chlusnęła ciemna krew, przeciwnik błysnął białkami oczu i zwalił się ciężko na ziemię. Granatowa łuna jaka mu towarzyszyła, rozpłynęła się w powietrzu.
___To już. To tyle.
___Zapadła cisza wśród polnych dróg, przerywana cichym szumem wiatru.
___I nagle... Wszystko się skończyło. Ułamki sekundy, jak bicie serca, mierzył czas w trakcie tej walki. Bleigr nie był takim ignorantemy, nie był tak pewny siebie by przechwalać się jak Afi – ale był zbyt skupiony na walce. Zbyt zaciekle ignorował własne rany, a choć zdawał się ich w ogóle nie zauważać, to okazało się być jego zgubą. Jego ruchy zwolniły, co w idealnym momencie wykorzystał rycerz - podziałało bez pudła. Silne cięcie przeszyło Bleigra, od lewego ramienia, na ukos, aż do prawego biodra. Chlusnęła ciemna krew, przeciwnik błysnął białkami oczu i zwalił się ciężko na ziemię. Granatowa łuna jaka mu towarzyszyła, rozpłynęła się w powietrzu.
___To już. To tyle.
___Zapadła cisza wśród polnych dróg, przerywana cichym szumem wiatru.
- Arthur Westerling
- Liczba postów : 119
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Wto Mar 10, 2020 9:45 pm
Arthur musiał wygrać tą walkę. Nie mógł dopuścić, żeby zwyciężyło zło. Po prostu nie mógł. Nie dopóki żył...
Walczył więc nie zważając na swoje rany. Nie zważając, ignorując, ale wciąż czując. To paradoksalnie dało mu przewagę nad przeciwnikiem.
Zresztą w podobny sposób wygrał z tamtą opętaną kobietą. Początkowo była nawet silniejsza. Gdy wytężył wszystkie siły zatrzymał ją. Po kilku chwilach udało mu się jednak ją obezwładnić. Cyrulik stwierdził później, że ma coś pozrywane w rękach... Mogła być kukiełką w rękach szatana, ale wciąż była człowiekiem. Człowiekiem, którego ciało psuje się, jeśli jest poddane wysiłkowi ponad siły. Tak jak może pęknąć lina, gdy ktoś zbyt silny ją pociągnie.
Podobnie było z tym opętanym zdrajcą. Jego ciało po prostu nie wytrzymało...
Westerling nie zmarnował tej okazji. Zabił go bez litości...
-Dobro zwyciężyło - powiedział patetycznie opierając się o własny miecz. Oddychał ciężko. Teraz gdy było po walce przestał walczyć ze swoim zmęczeniem. Pozwolił mu wypełnić całe swoje ciało.
Spróbował się ruszyć. Udało się, ale było ciężko. Jeszcze chwile temu zadawał błyskawiczne ciosy walcząc o zwycięstwo i życie. Teraz ledwo ruszył kulejąc.
Coś chlupotało mu w lewym stalowym trzewiku, kiedy ruszył. Zatrzymał się zastanawiając co to. Po chwili zrozumiał. Krew. Rana na biodrze była na początku. Cały czas się ruszał podrażniając ją. Krew spływała po nodze, aż nie miała gdzie uciec. Zatrzymała się w stalowym bucie. Pozostawało pytanie ile jej jest...
Ściągnął szmatę z głowy Groma i poprowadził go do Baldra.
-Dobrze się spisałeś mały - powiedział klepiąc wierzchowca po szyi.
Podszedł powoli do Aegeusa.
-Żyje? - spytał bez zbędnych wstępów - wyznał swoją tajemnicę? Była warta dwóch zabitych i moich ran? - pytał rzeczowo bez większych emocji. Teraz najchętniej położyłby się spać. Był zmęczony.
Walczył więc nie zważając na swoje rany. Nie zważając, ignorując, ale wciąż czując. To paradoksalnie dało mu przewagę nad przeciwnikiem.
Zresztą w podobny sposób wygrał z tamtą opętaną kobietą. Początkowo była nawet silniejsza. Gdy wytężył wszystkie siły zatrzymał ją. Po kilku chwilach udało mu się jednak ją obezwładnić. Cyrulik stwierdził później, że ma coś pozrywane w rękach... Mogła być kukiełką w rękach szatana, ale wciąż była człowiekiem. Człowiekiem, którego ciało psuje się, jeśli jest poddane wysiłkowi ponad siły. Tak jak może pęknąć lina, gdy ktoś zbyt silny ją pociągnie.
Podobnie było z tym opętanym zdrajcą. Jego ciało po prostu nie wytrzymało...
Westerling nie zmarnował tej okazji. Zabił go bez litości...
-Dobro zwyciężyło - powiedział patetycznie opierając się o własny miecz. Oddychał ciężko. Teraz gdy było po walce przestał walczyć ze swoim zmęczeniem. Pozwolił mu wypełnić całe swoje ciało.
Spróbował się ruszyć. Udało się, ale było ciężko. Jeszcze chwile temu zadawał błyskawiczne ciosy walcząc o zwycięstwo i życie. Teraz ledwo ruszył kulejąc.
Coś chlupotało mu w lewym stalowym trzewiku, kiedy ruszył. Zatrzymał się zastanawiając co to. Po chwili zrozumiał. Krew. Rana na biodrze była na początku. Cały czas się ruszał podrażniając ją. Krew spływała po nodze, aż nie miała gdzie uciec. Zatrzymała się w stalowym bucie. Pozostawało pytanie ile jej jest...
Ściągnął szmatę z głowy Groma i poprowadził go do Baldra.
-Dobrze się spisałeś mały - powiedział klepiąc wierzchowca po szyi.
Podszedł powoli do Aegeusa.
-Żyje? - spytał bez zbędnych wstępów - wyznał swoją tajemnicę? Była warta dwóch zabitych i moich ran? - pytał rzeczowo bez większych emocji. Teraz najchętniej położyłby się spać. Był zmęczony.
- Atena
- Liczba postów : 287
Re: Tereny zielone
Wto Mar 10, 2020 11:14 pm
___Każda bitwa jest swego rodzaju wyzwaniem. Czy to ogromna wojna czy karczemna potyczka, liczy się szczęście, doświadczenie oraz zdolności... Nie rzadko też los i opatrzność dorzucą coś od siebie. Arthur wygrał, ale życie straciło dwoje mężów, których dusze na zawsze będą gniły w okropnych czeluściach piekieł... Ich nieznana historia zdawała się być kluczem do całego zdarzenia, lecz to na razie nie było ważne. Pozostało opatrzyć rany i zająć się żywymi...
___ - Jest w ciężkim stanie Panie. Nie zdradził... - staruszek westchnął ciężko, przecierając strudzone czoło. - Nie chciał. Powiedział, że nie może, gdyż każda istota wiedząca to co on, może stać się kolejnym celem dla sił wroga i... - umilkł, wciąż ściskając dłonie razem, a jego wzrok zatrzymał się gdzieś za Arthurem, wpatrzony z przerażeniem i niedowierzaniem w miejsce po bitwie... Usłyszeli coś jak ruch, coś miękkiego, lepkiego od krwi, zachrzęściły kości, brzdęknęła zbroja. Grom postukał nerwowo kopytami o ziemię. To coś zabrzmiało jak chybotliwy, ostrożny, ale pełen uporu krok. Jęk i odległy odgłos upadku. Starszy mężczyzna przycisnął złożone dłonie do ust, modląc się cicho w swym ojczystym języku.
___ - O nie... Nie. Nie nie nie nie nie nie nie nie... - wymamrotał ochrypł głos za nimi. Bleidr po krótkiej walce ze sobą, stanął na nogi, ale był to widok okropny. Jego ciało, rozcięte mieczem zdawało się ledwie trzymać na kilku skrawkach ciała. Złamana ręka wciąż trzymała rękojeść miecza, a sam wojownik był jak żywy trup. Zataczał się, spojrzenie miał mętne, niewidzące a na twarzy grymas zawodu oraz żądzy krwi. Ciemna aura podobna dymu i pyłu, jaki osadza się na polach bitwy, zawirowała w powietrzu, tańcząc szaleńczo wokół niego. - Nie wyghacie... Nie... Pozwolę... - powiedział z największym z trudem, robiąc kolejny krok. Całe jego ciało zadrgało karykaturalnie, poruszane najłagodniejszym łukiem. Łuna wokół niego przybierała na sile, do tego stopnia, że zdawał się być obleczony w cień, iskrząc i migocząc czym obcym, nienaturalnym... Nie odpuszczał. Choćby ciągnął ostrze po ziemi, złamane palce zacisnęły się na mieczu, a ramiona zadrgały konwulsyjnie. Nawet po swojej śmierci pragnął dalszej walki.
___Wtem coś jasnego przemknęło obok nich. Na delikatnych skrzydłach, biały ptak ze złotymi refleksami na piórach pofrunął miękko wprost w kotłującą się ciemną masę naokoło Bleigra. Ledwie musnął sobą czerń, ta zalśniła, jakby blask wyparł mrok i zniknęła, a ciało Bleigra... Rozsypało się w proch, niknąc na wietrze. Dwa metry dalej, to samo działo się ze zwłokami Afiego, a ptak bezszelestnie zatoczył koło i podleciał do dwójki siedzącej pod drzewem. Aegeus patrzył na biało-złotą sowę z nabożną czcią, gdy zwierzę usiadło na ramieniu Baldra. Emanowała dziwnym ciepłem, czymś porównywalnym do łagodnych promieni słońca. Młodzieniec drgnął, rozchylając powieki i patrząc na ptaka... Który musnął jego policzek skrzydłem i rozmył się w powietrzu jak opalizująca mgła. Rudowłosy zaczerpnął głęboko powietrza, zakaszlał i zamknął oczy, a stary Grek dotknął jego szyi. Spojrzał zdumiony w dół, na przebity bok i zaśmiał się nagle.
___ - … Będzie żył. Jego rana przestała krwawić. Będzie żył! - powiedział z głęboką ulgą i radością Aegeus, a w jego oczach zalśniły łzy radości. Starł je szybko dłonią, po czym odwrócił się do Arthura. - Atena odpowiedziała na nasze modlitwy... Sowa to jej święty ptak! Przyleciał od strony Sanktuarium! Bogini ma nas w swojej opiece... Nie ma już co się bać. - to mówiąc powstał i spojrzał na rycerza z powagą w spojrzeniu. - Nie zmienia to jednak tego, że potrzebuje lekarza, odpoczynku i dobrego posłania. I Ty Panie również. Mieszkam tu blisko, za tym wzgórzem, oddam nawet własne posłanie za uratowanie życia mojego i żony. Poczekajcie chwilę Panie... - zawołał, odbiegając zaskakująco szybkim truchtem we wskazaną stronę. Nie minęło dużo czasu a wrócił z wózkiem ciągniętym przez wiernego Ima. Ułożyli Baldra na sianie, którym staruszek wysłał drewniane deski i ruszyli do domy Aegeusa. Powoli, ostrożnie, by gwałtownym ruchem nie urazić niczyich ran. W oddali majaczył prosty dom z niewielką zagrodą, otoczony polami, sadem oraz ogrodem warzywnym. Thekla pomachała im stojąc w progu. Byli bezpieczni.
___ - Jest w ciężkim stanie Panie. Nie zdradził... - staruszek westchnął ciężko, przecierając strudzone czoło. - Nie chciał. Powiedział, że nie może, gdyż każda istota wiedząca to co on, może stać się kolejnym celem dla sił wroga i... - umilkł, wciąż ściskając dłonie razem, a jego wzrok zatrzymał się gdzieś za Arthurem, wpatrzony z przerażeniem i niedowierzaniem w miejsce po bitwie... Usłyszeli coś jak ruch, coś miękkiego, lepkiego od krwi, zachrzęściły kości, brzdęknęła zbroja. Grom postukał nerwowo kopytami o ziemię. To coś zabrzmiało jak chybotliwy, ostrożny, ale pełen uporu krok. Jęk i odległy odgłos upadku. Starszy mężczyzna przycisnął złożone dłonie do ust, modląc się cicho w swym ojczystym języku.
___ - O nie... Nie. Nie nie nie nie nie nie nie nie... - wymamrotał ochrypł głos za nimi. Bleidr po krótkiej walce ze sobą, stanął na nogi, ale był to widok okropny. Jego ciało, rozcięte mieczem zdawało się ledwie trzymać na kilku skrawkach ciała. Złamana ręka wciąż trzymała rękojeść miecza, a sam wojownik był jak żywy trup. Zataczał się, spojrzenie miał mętne, niewidzące a na twarzy grymas zawodu oraz żądzy krwi. Ciemna aura podobna dymu i pyłu, jaki osadza się na polach bitwy, zawirowała w powietrzu, tańcząc szaleńczo wokół niego. - Nie wyghacie... Nie... Pozwolę... - powiedział z największym z trudem, robiąc kolejny krok. Całe jego ciało zadrgało karykaturalnie, poruszane najłagodniejszym łukiem. Łuna wokół niego przybierała na sile, do tego stopnia, że zdawał się być obleczony w cień, iskrząc i migocząc czym obcym, nienaturalnym... Nie odpuszczał. Choćby ciągnął ostrze po ziemi, złamane palce zacisnęły się na mieczu, a ramiona zadrgały konwulsyjnie. Nawet po swojej śmierci pragnął dalszej walki.
___Wtem coś jasnego przemknęło obok nich. Na delikatnych skrzydłach, biały ptak ze złotymi refleksami na piórach pofrunął miękko wprost w kotłującą się ciemną masę naokoło Bleigra. Ledwie musnął sobą czerń, ta zalśniła, jakby blask wyparł mrok i zniknęła, a ciało Bleigra... Rozsypało się w proch, niknąc na wietrze. Dwa metry dalej, to samo działo się ze zwłokami Afiego, a ptak bezszelestnie zatoczył koło i podleciał do dwójki siedzącej pod drzewem. Aegeus patrzył na biało-złotą sowę z nabożną czcią, gdy zwierzę usiadło na ramieniu Baldra. Emanowała dziwnym ciepłem, czymś porównywalnym do łagodnych promieni słońca. Młodzieniec drgnął, rozchylając powieki i patrząc na ptaka... Który musnął jego policzek skrzydłem i rozmył się w powietrzu jak opalizująca mgła. Rudowłosy zaczerpnął głęboko powietrza, zakaszlał i zamknął oczy, a stary Grek dotknął jego szyi. Spojrzał zdumiony w dół, na przebity bok i zaśmiał się nagle.
___ - … Będzie żył. Jego rana przestała krwawić. Będzie żył! - powiedział z głęboką ulgą i radością Aegeus, a w jego oczach zalśniły łzy radości. Starł je szybko dłonią, po czym odwrócił się do Arthura. - Atena odpowiedziała na nasze modlitwy... Sowa to jej święty ptak! Przyleciał od strony Sanktuarium! Bogini ma nas w swojej opiece... Nie ma już co się bać. - to mówiąc powstał i spojrzał na rycerza z powagą w spojrzeniu. - Nie zmienia to jednak tego, że potrzebuje lekarza, odpoczynku i dobrego posłania. I Ty Panie również. Mieszkam tu blisko, za tym wzgórzem, oddam nawet własne posłanie za uratowanie życia mojego i żony. Poczekajcie chwilę Panie... - zawołał, odbiegając zaskakująco szybkim truchtem we wskazaną stronę. Nie minęło dużo czasu a wrócił z wózkiem ciągniętym przez wiernego Ima. Ułożyli Baldra na sianie, którym staruszek wysłał drewniane deski i ruszyli do domy Aegeusa. Powoli, ostrożnie, by gwałtownym ruchem nie urazić niczyich ran. W oddali majaczył prosty dom z niewielką zagrodą, otoczony polami, sadem oraz ogrodem warzywnym. Thekla pomachała im stojąc w progu. Byli bezpieczni.
- Arthur Westerling
- Liczba postów : 119
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Sro Mar 11, 2020 11:43 pm
Nie powiedział. Z jednej strony szlachetnie z jego strony. Chciał chronić innych, z drugiej, jeśli umrze...
-Baldr - zawołał - powiedz więc mi. Ja sobie poradzę z każdym kogo przyślą. Widziałeś. Pokonałem jednego i drugiego - zachęcał. Informacja nie mogła zostać stracona. Jego walka nie mogła iść na marne. Jeśli Baldr zginie to tak jakby Arthur przegrał.
Chwilę później stało się coś nierealnego. Martwy człowiek... powstał...
-Wygramy - wycedził Arthur przez zęby - zabiłem cię raz. Zabiję drugi, trzeci i dziesiąty jeśli będzie trzeba potworze.
Zastanawiał się jak pokonać coś takiego. Chwilę później miał rozwiązanie. Podczas jednej z karczemnych pogawędek rozważał podobną sytuację z kompanami. Choć wtedy akurat chodziło o Wampierza. Rozważali przebijanie serca, ucinanie głowy. W końcu stwierdzili, że najlepiej spalić na popiół.
To było też wyjść w tej sytuacji. Jeśli jakiś demon używał ciała jako marionetki, to niech spróbuje używać popiołu!
Arthur stanął wyprostowany. Znów ignorował rany i zmęczenie. Czekał aż przeciwnik się zbliży zbierając siły na szybki i silny atak.
Atak nie był jednak konieczny. Wróg sam się rozsypał niczym popiół i to za sprawą... Ptaka! To było jeszcze bardziej nierealne niż żywy trup...
Arthur upadł na kolana wspierając się na mieczu. Był światkiem cudu. Ptak nie tylko pozbył się demonów, ale też uzdrowił Baldra!
-Nie wiem czym ten ptak był - wymamrotał półprzytomnie wciąż klęcząc - wiem jednak, że była to święta, czysta istota. Jeśli ta wasza Atena tak samo święta, czysta i świetlista jest. Jeśli tak samo z demonami walczyć. Tedy przysięgam, że służyć jej do końca mych dni będę, a jeśli trzeba życie za nią oddam. Albowiem najwyraźniej prawdziwą wojnę dobra ze złem tu mamy. Światłości z ciemnością. A taka wojna najważniejszą i najświętszą z wojen jest. - zakończył.
Wstał i po ułożeniu Baldra ruszył za przewodnikiem. Nie chciał łóżka. Jedynie opatrzenia ran i wyczyszczenia zbroi oraz miecza z krwi. Zaleczenia ran i nieco strawy. Wojował wiele nie raz spał nawet opierając głowę o pniak, albo o brzuch trupa. Zawsze trupa wroga, gdyż na trupie "swoich" spać nie przystało.
Jakaś stajnia, czy obora wystarczała mu więc w zupełności. Chyba, że staruszek się upierał. Wtedy jakaś ława, albo stół.
To co go teraz interesowało to odprowadzenie Baldra oraz upewnienie się, że toczona jest tu wojna dobra ze złem.
-Baldr - zawołał - powiedz więc mi. Ja sobie poradzę z każdym kogo przyślą. Widziałeś. Pokonałem jednego i drugiego - zachęcał. Informacja nie mogła zostać stracona. Jego walka nie mogła iść na marne. Jeśli Baldr zginie to tak jakby Arthur przegrał.
Chwilę później stało się coś nierealnego. Martwy człowiek... powstał...
-Wygramy - wycedził Arthur przez zęby - zabiłem cię raz. Zabiję drugi, trzeci i dziesiąty jeśli będzie trzeba potworze.
Zastanawiał się jak pokonać coś takiego. Chwilę później miał rozwiązanie. Podczas jednej z karczemnych pogawędek rozważał podobną sytuację z kompanami. Choć wtedy akurat chodziło o Wampierza. Rozważali przebijanie serca, ucinanie głowy. W końcu stwierdzili, że najlepiej spalić na popiół.
To było też wyjść w tej sytuacji. Jeśli jakiś demon używał ciała jako marionetki, to niech spróbuje używać popiołu!
Arthur stanął wyprostowany. Znów ignorował rany i zmęczenie. Czekał aż przeciwnik się zbliży zbierając siły na szybki i silny atak.
Atak nie był jednak konieczny. Wróg sam się rozsypał niczym popiół i to za sprawą... Ptaka! To było jeszcze bardziej nierealne niż żywy trup...
Arthur upadł na kolana wspierając się na mieczu. Był światkiem cudu. Ptak nie tylko pozbył się demonów, ale też uzdrowił Baldra!
-Nie wiem czym ten ptak był - wymamrotał półprzytomnie wciąż klęcząc - wiem jednak, że była to święta, czysta istota. Jeśli ta wasza Atena tak samo święta, czysta i świetlista jest. Jeśli tak samo z demonami walczyć. Tedy przysięgam, że służyć jej do końca mych dni będę, a jeśli trzeba życie za nią oddam. Albowiem najwyraźniej prawdziwą wojnę dobra ze złem tu mamy. Światłości z ciemnością. A taka wojna najważniejszą i najświętszą z wojen jest. - zakończył.
Wstał i po ułożeniu Baldra ruszył za przewodnikiem. Nie chciał łóżka. Jedynie opatrzenia ran i wyczyszczenia zbroi oraz miecza z krwi. Zaleczenia ran i nieco strawy. Wojował wiele nie raz spał nawet opierając głowę o pniak, albo o brzuch trupa. Zawsze trupa wroga, gdyż na trupie "swoich" spać nie przystało.
Jakaś stajnia, czy obora wystarczała mu więc w zupełności. Chyba, że staruszek się upierał. Wtedy jakaś ława, albo stół.
To co go teraz interesowało to odprowadzenie Baldra oraz upewnienie się, że toczona jest tu wojna dobra ze złem.
- Atena
- Liczba postów : 287
Re: Tereny zielone
Czw Mar 12, 2020 1:02 pm
___ - Poczekajcie Panie najpierw aż wydobrzejecie, wtedy te słowa wypowiecie przed samą boginią... - rzekł Aegeus, z ciepłym uśmiechem, ale i nadzieją w spojrzeniu, przyglądając się Arthurowi. Ostrożnie prowadził wózek i osła, zerkając na śpiącego Baldra. Młodzieniec może nie był już w krytycznej kondycji, ale wymagał odpowiedniej pomocy i odpoczynku. Staruszek spojrzał w błękitne niebo. - Bo Atena istnieje... Mówi się, że przybiera ludzką, śmiertelną powłokę i schodzi na świat z niebios, by być bliżej nas, zwykłych ludzi. Tak nas kocha. Przybywa, gdy siły jej największego przeciwnika zaczynają rosnąć w siłę... - westchnął strapiony. - Najwyraźniej to znak, że wojna się szykuje. Coraz więcej osób ciągnie do Sanktuarium, dobrych i złych... Muszę pilnować bardziej, komu co mówię. Słyszałeś Panie. Gdyby nie Ty, zabiliby nas, moją żonę a także i całe miasto, byleby uniemożliwić dzielnym i oddanym sprawie dołączanie do bogini. - na twarzy starca pojawiło się poczucie winy i obawa. Odgarnął siwe włosy, gdy weszli na podwórko przed jego domem i odebrał od rycerza wodze jego konia. - Nim ruszysz w drogę, trzeba Cię opatrzyć Panie... Nie jesteśmy bogaci, ale czym możemy, służymy.
___Thekla, z łzami w oczach uściskała Aegeusa i trzymając Arthura za dłoń, ukłoniła się przed nim, dziękując za wszystko. Słyszała odgłosy walki i tu, więc nie wychodziła z progu z obawy, że będzie komuś wadzić, ale gdy ujrzała biegnącego męża, wiedziała, że już wszystko będzie dobrze. Nieprzytomnego Baldra położono na grubym sienniku w rogu największego pomieszczenia. Rozebrano go do pasa, obmyto wodą z ziołami, pozbywając się brudu i zaschniętej krwi, po czym Thekla uważnie obejrzała jego ranę – była jeszcze zaogniona, sączyło się z niej trochę posoki, ale nie było to porównywalne w żadnym stopniu do wcześniejszego krwotoku. Była w stanie ją pierwszorzędnie zaszyć, jak zachwalał żonę Aegeus, nie bez powodu była córką cyrulika i wnuczką lekarza. Opatrzyła go, przetarła maścią wszystkie odrapania i sińce i poleciła być cicho, by go ze snu leczniczego nie wybudzać. Ubrano go w czystą koszulę, położono młodzieńcowi kawałek materiału, zmoczonego w zimnej wodzie na czole i pilnowano jego oddechu. Póki co, wyglądało na to, że po prostu spał, wycieńczony dzisiejszymi zdarzeniami... Aegeus wyszedł, zając się osłem i koniem, a starsza kobieta wzięła się za opatrywanie ran Arthura. Trochę tego było... Jego zbroję ustawiono póki co na skrzyni w sieni, zakrwawione i podarte ubranie zdjęto. By zatamować krwawienie starsza kobieta owinęła kawałek suchego mchu wygotowanym, miękkim płótnem, dodając trochę ziół i innych domowych lekarstw. Dopilnowała wszystkiego, rany na ramieniu, na biodrze, linii cięcia na policzku oraz sińców na barku, tam, gdzie trafiło uderzenie Afiego, gdy ten bez honoru próbował uderzyć rycerza od tyłu. Thekla była dość... Silną kobietą. Jej pomarszczone, ale mocne dłonie bez trudu zajęły się opatrywaniem ran i choć była ostrożna i delikatna, jednocześnie bardzo skutecznie radziła sobie z zszywaniem wymagających tego cięć.
___Nim się spostrzegli, słońce chyliło się ku zachodowi. Aegeus rozpalił ogień w palenisku, mówiąc, że Grom i Ima są cali, nakarmieni i bezpieczni w stodole nieopodal. W chacie były trzy pomieszczenia – sień, pokój główny i mniejszy, gdzie w przypadku ostrej zimy trzymano zwierzęa. W izbie znajdowały się dwa sienniki, duży stół z ławą, kilka beczek, szafy, skrzynie, gruby dywan na środku podłogi. Podczas gdy kobieta kończyła opatrywanie, mężczyzna ustawił garnek z wodą na środku, wrzucając do środka pocięte kawałki warzyw i mięsa.
___ - Wygląda na to, że powinno się to dobrze zagoić. - oceniła Thekla, biorąc pod pachę pasy materiału, nożyce oraz miskę z wodą. - Teraz najważniejszy jest odpoczynek Panie. - poleciła, unosząc palec w górę, jakby groziła własnemu synowi, po czym wyszła z domu. Aegeus uśmiechnął się pod nosem z rozbawieniem, sypiąc kaszy do garnka i mieszając potrawę. Zerknął niepewnie na Baldra, akurat w chwili gdy jego żona weszła do środka, wycierając dłonie. Widząc gdzie patrzy, westchnęła i pogłaskała rudowłosego młodzieńca po włosach. - Z nim jest gorzej, biedaczyna. To nie tylko rana... To też złamane serce. - dodała z troską. - Jutro z rana udam się do miasta po lekarza. Wiem tyle, ile podpatrzyłam od rodziny, ale lepiej by przyjrzał się temu ktoś uczony. - uniosła wzrok na Arthura i zmarszczyła brwi, jakby instynkt macierzyński kazał jej go tutaj zatrzymać, choć rozsądek mówił co innego. - Wolałabym, by obejrzał i Ciebie Panie, ale pewnie jutro o tej porze będziesz gdzie indziej. Jak tylko Baldr odzyska siły, powiemy mu, by również ruszył do Sanktuarium. - powiedziała, zaczynając krzątać się po chacie. - Niebezpieczne czasy nastały...
___ – Bardzo. Trzeba się pilnować. Uważać komu ufać. Trzeba powiedzieć innym, żeby bardziej sprawdzać osoby zainteresowane Ateną... – przyznał Aegeus machinalnie, wpatrując się w trzaskający ogień. W chacie było przyjemnie ciepło i spokojnie. Znów westchnął, po czym uśmiech pojawił się na pomarszczonych wargach. - Cieszyć się należy i z tego, że Atena zdobyła jeszcze jednego prawego wojownika, gotowego zostać jej Rycerzem.
___Thekla, z łzami w oczach uściskała Aegeusa i trzymając Arthura za dłoń, ukłoniła się przed nim, dziękując za wszystko. Słyszała odgłosy walki i tu, więc nie wychodziła z progu z obawy, że będzie komuś wadzić, ale gdy ujrzała biegnącego męża, wiedziała, że już wszystko będzie dobrze. Nieprzytomnego Baldra położono na grubym sienniku w rogu największego pomieszczenia. Rozebrano go do pasa, obmyto wodą z ziołami, pozbywając się brudu i zaschniętej krwi, po czym Thekla uważnie obejrzała jego ranę – była jeszcze zaogniona, sączyło się z niej trochę posoki, ale nie było to porównywalne w żadnym stopniu do wcześniejszego krwotoku. Była w stanie ją pierwszorzędnie zaszyć, jak zachwalał żonę Aegeus, nie bez powodu była córką cyrulika i wnuczką lekarza. Opatrzyła go, przetarła maścią wszystkie odrapania i sińce i poleciła być cicho, by go ze snu leczniczego nie wybudzać. Ubrano go w czystą koszulę, położono młodzieńcowi kawałek materiału, zmoczonego w zimnej wodzie na czole i pilnowano jego oddechu. Póki co, wyglądało na to, że po prostu spał, wycieńczony dzisiejszymi zdarzeniami... Aegeus wyszedł, zając się osłem i koniem, a starsza kobieta wzięła się za opatrywanie ran Arthura. Trochę tego było... Jego zbroję ustawiono póki co na skrzyni w sieni, zakrwawione i podarte ubranie zdjęto. By zatamować krwawienie starsza kobieta owinęła kawałek suchego mchu wygotowanym, miękkim płótnem, dodając trochę ziół i innych domowych lekarstw. Dopilnowała wszystkiego, rany na ramieniu, na biodrze, linii cięcia na policzku oraz sińców na barku, tam, gdzie trafiło uderzenie Afiego, gdy ten bez honoru próbował uderzyć rycerza od tyłu. Thekla była dość... Silną kobietą. Jej pomarszczone, ale mocne dłonie bez trudu zajęły się opatrywaniem ran i choć była ostrożna i delikatna, jednocześnie bardzo skutecznie radziła sobie z zszywaniem wymagających tego cięć.
___Nim się spostrzegli, słońce chyliło się ku zachodowi. Aegeus rozpalił ogień w palenisku, mówiąc, że Grom i Ima są cali, nakarmieni i bezpieczni w stodole nieopodal. W chacie były trzy pomieszczenia – sień, pokój główny i mniejszy, gdzie w przypadku ostrej zimy trzymano zwierzęa. W izbie znajdowały się dwa sienniki, duży stół z ławą, kilka beczek, szafy, skrzynie, gruby dywan na środku podłogi. Podczas gdy kobieta kończyła opatrywanie, mężczyzna ustawił garnek z wodą na środku, wrzucając do środka pocięte kawałki warzyw i mięsa.
___ - Wygląda na to, że powinno się to dobrze zagoić. - oceniła Thekla, biorąc pod pachę pasy materiału, nożyce oraz miskę z wodą. - Teraz najważniejszy jest odpoczynek Panie. - poleciła, unosząc palec w górę, jakby groziła własnemu synowi, po czym wyszła z domu. Aegeus uśmiechnął się pod nosem z rozbawieniem, sypiąc kaszy do garnka i mieszając potrawę. Zerknął niepewnie na Baldra, akurat w chwili gdy jego żona weszła do środka, wycierając dłonie. Widząc gdzie patrzy, westchnęła i pogłaskała rudowłosego młodzieńca po włosach. - Z nim jest gorzej, biedaczyna. To nie tylko rana... To też złamane serce. - dodała z troską. - Jutro z rana udam się do miasta po lekarza. Wiem tyle, ile podpatrzyłam od rodziny, ale lepiej by przyjrzał się temu ktoś uczony. - uniosła wzrok na Arthura i zmarszczyła brwi, jakby instynkt macierzyński kazał jej go tutaj zatrzymać, choć rozsądek mówił co innego. - Wolałabym, by obejrzał i Ciebie Panie, ale pewnie jutro o tej porze będziesz gdzie indziej. Jak tylko Baldr odzyska siły, powiemy mu, by również ruszył do Sanktuarium. - powiedziała, zaczynając krzątać się po chacie. - Niebezpieczne czasy nastały...
___ – Bardzo. Trzeba się pilnować. Uważać komu ufać. Trzeba powiedzieć innym, żeby bardziej sprawdzać osoby zainteresowane Ateną... – przyznał Aegeus machinalnie, wpatrując się w trzaskający ogień. W chacie było przyjemnie ciepło i spokojnie. Znów westchnął, po czym uśmiech pojawił się na pomarszczonych wargach. - Cieszyć się należy i z tego, że Atena zdobyła jeszcze jednego prawego wojownika, gotowego zostać jej Rycerzem.
- Arthur Westerling
- Liczba postów : 119
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Czw Mar 12, 2020 3:17 pm
-A wypowiem, wypowiem - potwierdził Arthur - o ile wszystko takie jest jakim mi się wydaje. - dodał.
Bądź co bądź na razie była to przysięga "jeśli". Należało się upewnić co do wszystkiego.
Po przybyciu do domku Arthur pozwolił opatrzyć swoje rany. Był do tego przyzwyczajony. Nie raz w trakcie bitwy znosili go do medyka.
Podczas jednej z bitwę zdecydowano się na szarżę jazdy na okopanego wroga. Umocnienia nie były silne i choć wróg miał armaty dowódca uznał, że szybka szarża pozwoli je zdobyć i przełamać linie przeciwnika. Cóż, miał racje tyle, że...
Westerling dobrze widział nadlatującą armatnią kulę. Ale obsługa celowała zbyt nisko a grunt był stosunkowo miękki. Wszystko wskazywało, że kula zaryje w ziemię i tam zostanie... Tyle, że ona się od ziemi odbiła. Grom schylił łeb, a Arthur dostał prosto w mostek. Wyleciał z siodła i był to dla niego koniec walki.
Obudził się w obozie. Bitwa wygrana, a on z grubsza zdrowy. Kula impet wytraciła w ziemie trafiając, zbroja się pogniotła, ale ochroniła...
Nie przejmował się więc tymi ranami.
-Dziękuje - zwrócił się do Thekli - za opatrzenie ran i za tamtą rzepę wcześniej.
Poruszył się nieco żeby sprawdzić jak opatrunek leży. Był dobry.
-Tak, wolałbym z samego rana udać się do tego Sanktuarium. - przyznał Arthur - będę jednak potrzebował pomocy Aegeusa - dodał - orientuje się dobrze w sprawach Ateny i tych rycerzy w przeciwieństwie do mnie. Rozumiem, że najwyżsi rangą są rycerze złoci. Chciałbym więc z jednym z nich porozmawiać. Albo z jakimś dowódcą. Ale jeszcze wcześniej należałoby o całym zajściu poinformować tego srebrnego rycerza, który szukał informacji. Spraw jest więc wiele. Wyruszę, kiedy Aegeus będzie mógł wyruszyć. Jeśli będzie to po wizycie lekarza to... trudno. Lepiej też nie zostawiać Baldra samego. Jesteśmy bezpieczni, czy nie, lepiej być ostrożnym - zakończył.
Arthur posilił się obficie, ale nie do przesady, gdyż to nie pomogłoby mu wyzdrowieć. Po odpoczynku położył się spać na ławie pod głowę kładąc wiązkę słomy, którą wziął, gdy po kolacji poszedł sprawdzić co u Groma.
Zasnął szybko, był zmęczony nie tylko fizycznie, ale i umysłowo. Ciężka walka, niesamowite, nie mieszczące się w głowie zdarzenia. To wszystko odcisnęło swoje piętno.
Pozostawało liczyć, że nowy dzień będzie mniej wyczerpujący.
Bądź co bądź na razie była to przysięga "jeśli". Należało się upewnić co do wszystkiego.
Po przybyciu do domku Arthur pozwolił opatrzyć swoje rany. Był do tego przyzwyczajony. Nie raz w trakcie bitwy znosili go do medyka.
Podczas jednej z bitwę zdecydowano się na szarżę jazdy na okopanego wroga. Umocnienia nie były silne i choć wróg miał armaty dowódca uznał, że szybka szarża pozwoli je zdobyć i przełamać linie przeciwnika. Cóż, miał racje tyle, że...
Westerling dobrze widział nadlatującą armatnią kulę. Ale obsługa celowała zbyt nisko a grunt był stosunkowo miękki. Wszystko wskazywało, że kula zaryje w ziemię i tam zostanie... Tyle, że ona się od ziemi odbiła. Grom schylił łeb, a Arthur dostał prosto w mostek. Wyleciał z siodła i był to dla niego koniec walki.
Obudził się w obozie. Bitwa wygrana, a on z grubsza zdrowy. Kula impet wytraciła w ziemie trafiając, zbroja się pogniotła, ale ochroniła...
Nie przejmował się więc tymi ranami.
-Dziękuje - zwrócił się do Thekli - za opatrzenie ran i za tamtą rzepę wcześniej.
Poruszył się nieco żeby sprawdzić jak opatrunek leży. Był dobry.
-Tak, wolałbym z samego rana udać się do tego Sanktuarium. - przyznał Arthur - będę jednak potrzebował pomocy Aegeusa - dodał - orientuje się dobrze w sprawach Ateny i tych rycerzy w przeciwieństwie do mnie. Rozumiem, że najwyżsi rangą są rycerze złoci. Chciałbym więc z jednym z nich porozmawiać. Albo z jakimś dowódcą. Ale jeszcze wcześniej należałoby o całym zajściu poinformować tego srebrnego rycerza, który szukał informacji. Spraw jest więc wiele. Wyruszę, kiedy Aegeus będzie mógł wyruszyć. Jeśli będzie to po wizycie lekarza to... trudno. Lepiej też nie zostawiać Baldra samego. Jesteśmy bezpieczni, czy nie, lepiej być ostrożnym - zakończył.
Arthur posilił się obficie, ale nie do przesady, gdyż to nie pomogłoby mu wyzdrowieć. Po odpoczynku położył się spać na ławie pod głowę kładąc wiązkę słomy, którą wziął, gdy po kolacji poszedł sprawdzić co u Groma.
Zasnął szybko, był zmęczony nie tylko fizycznie, ale i umysłowo. Ciężka walka, niesamowite, nie mieszczące się w głowie zdarzenia. To wszystko odcisnęło swoje piętno.
Pozostawało liczyć, że nowy dzień będzie mniej wyczerpujący.
- Atena
- Liczba postów : 287
Re: Tereny zielone
Czw Mar 12, 2020 4:37 pm
___Na stole pojawił się gorący posiłek w postaci gęstej potrawy z kaszy, wieprzowiny i warzyw. Obok stanął duży bochen chleba, ser oraz owoce, dzban dość cienkiego wina i świeża woda. Każdy zjadł co mógł, nabierając sił i pewnego spokoju. Powoli ze wszystkich schodziły skrajne emocje jakich doświadczyli. Baldr był w stanie przełknąć tylko trochę wody, do tej pory nie odzyskując przytomności. Thekla regularnie sprawdzała, czy młodzieniec nie ma gorączki, ale zdawało się, że wszystko z nim w porządku. Potrzebował tylko ogromnych ilości odpoczynku oraz oględzin lekarza. Choć Aegeus chciał oddać Arthurowi swoje posłanie, stanęło na tym, że rycerz podsypał ławę sianem i tam udał się na spoczynek. Thekla z mężem spali na zmianę, czuwając nad rozpalonym ogniem oraz śpiącym rannym. Noc przebiegła bez żadnych komplikacji, a ledwie blask pierwszego świtu zajrzał do okien, starsza kobieta zaprzęgła Ima do wózka i pojechała do miasta. Aegeus w tym czasie przyszykował śniadanie, chleb z serem, wędliny, gotowane jaja oraz sporo świeżych warzyw i owoców. Przez okna widać było, że ich pola i ogrody mają ładne plony. Starszy mężczyzna zadbał jeszcze o zwierzęta, nim usiadł z rycerzem do stołu.
___ – Wiem, że się tak wyrażę Panie, z czego jesteś zbudowany. Mogę, więc powiedzieć trochę więcej... Choć i tak powinienem nauczyć się trzymać język za zębami. - uśmiechnął się trochę gorzko, przypominając sobie sytuację z Bleigrem, gdy podpytywany o niemal każdą rzecz, chętnie i wylewnie tłumaczył co wie na temat Sanktuarium oraz Ateny. Ukroił grubą kromkę chleba i położył na niej kawałek miękkiego, białego sera. - Byłem uczniem Sanktuarium, ponad czterdzieści lat temu. Wojownicy tam wiedzą, że Atena istnieje i zostać jej Rycerzem, to wielki zaszczyt... Oczekiwaliśmy na moment jej przybycia, ale ja go w murach Świątyni nie doczekałem. Nie wiem czy na pewno już zstąpiła do nas, ale wszystko na to wskazuje. Bogini ma nas w swojej opiece. – złożył na chwilę razem dłonie i westchnął głęboko. - Poprosiłem Baldra by modlił się wraz ze mną, a i Thekla również prosiła o nasze bezpieczeństwo. Atena posłuchała naszych próśb... – dodał z niemal nabożną czcią w głosie, nalewając do drewnianego kubka wody ze dzbana, by ugasić pragnienie. Przez krótką chwilę milczał, jakby szukając w pamięci tego, co może jeszcze poradzić przyszłemu uczniowi Sanktuarium. - Hmm..Są trzy rodzaje Zbroi, które można przywdziać, różnią się swą barwą jak i siłą... A wojna na jaką się szykują, nie kończy się nigdy. – westchnął, po czym uniósł głowę, gdy na zewnątrz dało się słyszeć kroki i stukot oślich kopyt o ziemię. - Uczniowie posiadają również pewną tajemniczą siłę, której mi nigdy nie udało się opanować... Ale sądzę jednak, że więcej wyjaśnią Ci na miejscu. – to mówiąc Aegeus powstał, by przywitać wchodzącego do domu lekarza.
___Medyk okazał się ciemnowłosym mężczyzną w średnim wieku. Zbadał Baldra i ogłosił zgodnie z prawdą, że życiu jego nic nie zagraża, ale wypadałoby wzmocnić jego organizm. Przyrządził krople, które należało podawać mu z wodą trzy razy dziennie a gdy tylko się ocknie, nakarmić go i zakazać wysiłku. Trochę zajmie mu dochodzenie do siebie, więc powinien odpoczywać ile może. Thekla i Aegeus wyrazili chęć zaopiekowania się młodzieńcem, na co lekarz uśmiechnął się ciepło i zbadał również Arthura. Popatrzył, popukał, pokiwał głową i stwierdził, że zdrowie ma jak koń i szybko powinien dojść do siebie. Wszelkie rany i opatrunki zostały prawidłowo nałożone, nie wdało się żadne zakażenie i tylko czekać aż lada dzień się zabliźnią.
___Minęła może z godzina i Thekla wyszykowała Arthura do drogi. Jego broń i zbroja zostały ładnie wyczyszczone, ubrania zaszyte, a wszelkie plamy krwi, starym, greckim sposobem, sprane, że koszula i spodnie wyglądały niemal jak nowe. Aegues wyprowadził Groma ze stajni i zaśmiał się szczerze, gdy jego żona dosłownie wcisnęła rycerzowi płócienną sakwę, w której znajdowało się trochę warzyw, owoców oraz świeżego chleba. Znów uniosła palec w geście, który oznaczał, że mężczyzna nie ma co się sprzeciwiać, a potem odetchnęła głęboko i życzyła im obojgu bezpiecznej drogi.
___ – Najpierw musimy znaleźć Wielkiego Mistrza Saguerai. Zapyta Cię pewnie Panie, kim jesteś i dlaczego chcesz zostać Rycerzem Ateny... Znając go jednak, będzie już wiedział, że jesteś godny. - uśmiechnął się starszy mężczyzna do siebie.
OOC W swoim następnym poście zrób zt i skieruj się tutaj - Cmentarz Rycerzy - post jeszcze dzisiaj się tam pojawi.
___ – Wiem, że się tak wyrażę Panie, z czego jesteś zbudowany. Mogę, więc powiedzieć trochę więcej... Choć i tak powinienem nauczyć się trzymać język za zębami. - uśmiechnął się trochę gorzko, przypominając sobie sytuację z Bleigrem, gdy podpytywany o niemal każdą rzecz, chętnie i wylewnie tłumaczył co wie na temat Sanktuarium oraz Ateny. Ukroił grubą kromkę chleba i położył na niej kawałek miękkiego, białego sera. - Byłem uczniem Sanktuarium, ponad czterdzieści lat temu. Wojownicy tam wiedzą, że Atena istnieje i zostać jej Rycerzem, to wielki zaszczyt... Oczekiwaliśmy na moment jej przybycia, ale ja go w murach Świątyni nie doczekałem. Nie wiem czy na pewno już zstąpiła do nas, ale wszystko na to wskazuje. Bogini ma nas w swojej opiece. – złożył na chwilę razem dłonie i westchnął głęboko. - Poprosiłem Baldra by modlił się wraz ze mną, a i Thekla również prosiła o nasze bezpieczeństwo. Atena posłuchała naszych próśb... – dodał z niemal nabożną czcią w głosie, nalewając do drewnianego kubka wody ze dzbana, by ugasić pragnienie. Przez krótką chwilę milczał, jakby szukając w pamięci tego, co może jeszcze poradzić przyszłemu uczniowi Sanktuarium. - Hmm..Są trzy rodzaje Zbroi, które można przywdziać, różnią się swą barwą jak i siłą... A wojna na jaką się szykują, nie kończy się nigdy. – westchnął, po czym uniósł głowę, gdy na zewnątrz dało się słyszeć kroki i stukot oślich kopyt o ziemię. - Uczniowie posiadają również pewną tajemniczą siłę, której mi nigdy nie udało się opanować... Ale sądzę jednak, że więcej wyjaśnią Ci na miejscu. – to mówiąc Aegeus powstał, by przywitać wchodzącego do domu lekarza.
___Medyk okazał się ciemnowłosym mężczyzną w średnim wieku. Zbadał Baldra i ogłosił zgodnie z prawdą, że życiu jego nic nie zagraża, ale wypadałoby wzmocnić jego organizm. Przyrządził krople, które należało podawać mu z wodą trzy razy dziennie a gdy tylko się ocknie, nakarmić go i zakazać wysiłku. Trochę zajmie mu dochodzenie do siebie, więc powinien odpoczywać ile może. Thekla i Aegeus wyrazili chęć zaopiekowania się młodzieńcem, na co lekarz uśmiechnął się ciepło i zbadał również Arthura. Popatrzył, popukał, pokiwał głową i stwierdził, że zdrowie ma jak koń i szybko powinien dojść do siebie. Wszelkie rany i opatrunki zostały prawidłowo nałożone, nie wdało się żadne zakażenie i tylko czekać aż lada dzień się zabliźnią.
___Minęła może z godzina i Thekla wyszykowała Arthura do drogi. Jego broń i zbroja zostały ładnie wyczyszczone, ubrania zaszyte, a wszelkie plamy krwi, starym, greckim sposobem, sprane, że koszula i spodnie wyglądały niemal jak nowe. Aegues wyprowadził Groma ze stajni i zaśmiał się szczerze, gdy jego żona dosłownie wcisnęła rycerzowi płócienną sakwę, w której znajdowało się trochę warzyw, owoców oraz świeżego chleba. Znów uniosła palec w geście, który oznaczał, że mężczyzna nie ma co się sprzeciwiać, a potem odetchnęła głęboko i życzyła im obojgu bezpiecznej drogi.
___ – Najpierw musimy znaleźć Wielkiego Mistrza Saguerai. Zapyta Cię pewnie Panie, kim jesteś i dlaczego chcesz zostać Rycerzem Ateny... Znając go jednak, będzie już wiedział, że jesteś godny. - uśmiechnął się starszy mężczyzna do siebie.
OOC W swoim następnym poście zrób zt i skieruj się tutaj - Cmentarz Rycerzy - post jeszcze dzisiaj się tam pojawi.
- Arthur Westerling
- Liczba postów : 119
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Czw Mar 12, 2020 9:31 pm
Po wstaniu z łóżka umył się, bardziej żeby zmyć resztki snu niż niż brud. Potem usiadł do śniadania.
Jadł wędliny przegryzając jajkami i świeżymi owocami. Słuchał przy tym opowieści Aegeusa. Tak jak było wspomniane już wcześniej staruszek próbował zostać rycerzem, ale mu się nie udało. Dalsza część była już dziwniejsza. Atena była bożkiem. Można by rzec wręcz pogańskim. Jednocześnie jej ptak był niczym duch święty pod postacią gołębicy, a w tym przypadku sowy. Kim mogła więc być? Może Aniołem? To wydawało się najsensowniejsze. Aniołem zesłanym przez Boga, by walczyć ze złem.
Aż zakręciło mu się w głowie na samą myśl. To byłoby tak nierealne, gdyby nie to, jak ptak pozbył się demonów...
-Jeśli złota jest najlepsza to koniecznie złotą muszę zdobyć - zaśmiał się - chociaż do swej stalowej przywykłem.
Po skończonym śniadaniu tak jak było zapowiedziane przybył medyk i tak jak Arthur się spodziewał stwierdził, że wszystko jest w porządku. Mogli wyruszyć.
Arthur podziękował Thekli za wszystko. Obiecał, że kiedyś ją jeszcze odwiedzi. Początkowo nie chciał przyjąć darów, ale po namowach wziął je. Myśl o zapłacie nie przyszła mu nawet do głowy. Płaceniem okazałby kobiecie brak szacunku.
-Jak rozumiem ten Wielki Mistrz jest Dowódcą? Dobrze, im szybciej z nim pomówię tym lepiej.
zt
Jadł wędliny przegryzając jajkami i świeżymi owocami. Słuchał przy tym opowieści Aegeusa. Tak jak było wspomniane już wcześniej staruszek próbował zostać rycerzem, ale mu się nie udało. Dalsza część była już dziwniejsza. Atena była bożkiem. Można by rzec wręcz pogańskim. Jednocześnie jej ptak był niczym duch święty pod postacią gołębicy, a w tym przypadku sowy. Kim mogła więc być? Może Aniołem? To wydawało się najsensowniejsze. Aniołem zesłanym przez Boga, by walczyć ze złem.
Aż zakręciło mu się w głowie na samą myśl. To byłoby tak nierealne, gdyby nie to, jak ptak pozbył się demonów...
-Jeśli złota jest najlepsza to koniecznie złotą muszę zdobyć - zaśmiał się - chociaż do swej stalowej przywykłem.
Po skończonym śniadaniu tak jak było zapowiedziane przybył medyk i tak jak Arthur się spodziewał stwierdził, że wszystko jest w porządku. Mogli wyruszyć.
Arthur podziękował Thekli za wszystko. Obiecał, że kiedyś ją jeszcze odwiedzi. Początkowo nie chciał przyjąć darów, ale po namowach wziął je. Myśl o zapłacie nie przyszła mu nawet do głowy. Płaceniem okazałby kobiecie brak szacunku.
-Jak rozumiem ten Wielki Mistrz jest Dowódcą? Dobrze, im szybciej z nim pomówię tym lepiej.
zt
- HadesAdmin
- Liczba postów : 562
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Czw Mar 26, 2020 10:37 pm
~MG~
***
Gliese dowiedziawszy się, że jego starszy brat widziany był w okolicach miasteczka, czym prędzej wybiegł z jadalni i obrał właściwy kierunek. Rodorio było małą mieściną wybudowaną tuż u stóp Sanktuarium. Mieszkali tam zwykli ludzie, próbujący przeżyć z dnia na dzień. Mimo biedy i niekiedy ciężkich warunków, radzili sobie dobrze. Sanktuarium im pomagało, wysyłając żołnierzy i pretendentów do pomocy w rożnych pracach, czy to budowlanych czy gospodarczych.
Czarnowłosy chłopak biegł przed siebie. Promienie słoneczne raziły go mocno, a dodatkowo coś, co przed nim się znajdowało, odbijało je, jeszcze bardziej go oślepiając. Nim się zorientował w porę, znalazł się na czterech literach, którymi przeorał po piachu. Nie zrobił sobie krzywdy, co najwyżej zdarł skórę na łokciu. Gorsze rany odnosił na arenie w czasie treningów.
Gdy w końcu otworzył oczy, ujrzał wysokiego mężczyznę o długich czarnych włosach, spadających na plecy. Wyjaśniło się też, co było przyczyną mocnego oślepienia. To była... Zbroja! I to nie byle jaka!
- Spoiler:
Guts go kojarzył, w końcu razem mieszkali na terenach Sanktuarium. To był Shaun, Złoty Rycerz Barana. Uśmiechał się delikatnie i wyciągał dłoń w stronę chłopaka, chcąc pomóc mu się podnieść.
Shaun często zapuszczał się do Rodorio, żeby pomagać ludziom. Pochodził z tej wioski, więc naturalnym było, że chciał dla niej jak najlepiej.
- Gliese
- Liczba postów : 70
Kosmos
Frakcja: Pretendent do Rycerza Ateny
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Nie Mar 29, 2020 6:50 pm
Wystrzelił z jadalni i pobiegł skrótem do Roderio. To śledztwo było... Ekscytujące! Czuł się jakby był, nie wiem, prawdziwym żołnierzem, który właśnie musiał rozwiązać jakąś przerażającą zagadkę zniknięcia obywatela. Wiedział, że jego brat jest silny i że sobie poradzi z każdym wyzwaniem, dlatego nie martwił się o niego aż tak bardzo. Trochę niepokoiło go to, że tak nagle zniknął, ale nic mu nie będzie. Wytrzyma do czasu, aż Gliese go znajdzie. Poza tym, to był świetny trening!
Wiedział, że jest już blisko miasta. Niestety, nie mógł go dokładnie zobaczyć przez słońce, które świeciło mu prosto w oczy, a także przyjemnie grzało skórę. Zanim się zorientował, to walnął w coś, odbił się i przeorał piach tyłkiem. Jego łokieć lekko szczypał i swędział, ale nie na tyle, by chłopak przejmował się nim zbyt długo. Zamiast tego skupił się na postaci przed nim, którą był... Złoty Rycerz Barana! Gliese zamrugał kilka razy, przetwarzając co się stało, a następnie złapał za rękę wystawioną w jego kierunku i się podniósł. Następnie otrzepał kolana i ukłonił się, zginając się w pół
-Wybacz! Nie widziałem cię.-
Rozejrzał się wokół i podrapał po brodzie.
-Widziałeś może chłopaka podobnego do mnie? Jest mniej więcej takiego wzrostu, ma białe włosy. Podobno szedł z jakimś mężczyzną do miasta.-
Pokazał dłonią jak mniej więcej wysoki jest Kitalpha. Stwierdził, że jeśli miałby kogoś pytać o brata, to dobrze jest zapytać Rycerza, który pochodził z okolicy.
Wiedział, że jest już blisko miasta. Niestety, nie mógł go dokładnie zobaczyć przez słońce, które świeciło mu prosto w oczy, a także przyjemnie grzało skórę. Zanim się zorientował, to walnął w coś, odbił się i przeorał piach tyłkiem. Jego łokieć lekko szczypał i swędział, ale nie na tyle, by chłopak przejmował się nim zbyt długo. Zamiast tego skupił się na postaci przed nim, którą był... Złoty Rycerz Barana! Gliese zamrugał kilka razy, przetwarzając co się stało, a następnie złapał za rękę wystawioną w jego kierunku i się podniósł. Następnie otrzepał kolana i ukłonił się, zginając się w pół
-Wybacz! Nie widziałem cię.-
Rozejrzał się wokół i podrapał po brodzie.
-Widziałeś może chłopaka podobnego do mnie? Jest mniej więcej takiego wzrostu, ma białe włosy. Podobno szedł z jakimś mężczyzną do miasta.-
Pokazał dłonią jak mniej więcej wysoki jest Kitalpha. Stwierdził, że jeśli miałby kogoś pytać o brata, to dobrze jest zapytać Rycerza, który pochodził z okolicy.
- HadesAdmin
- Liczba postów : 562
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Pon Mar 30, 2020 7:12 pm
~MG~
***
Złoty Rycerze pomógł młodzieńcowi wstać. Gdy ten już stanął na nogach, przeprosił za to, że bezczelnie wpadł na drugą osobę i od razu zaczął wypytywać o swojego starszego brata. Shaun, bo tak miał na imię Złoty Rycerz Barana, dokładnie słuchał słów Gliese'a. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy chłopak zaczął pokazywać dłońmi ile, mniej więcej, wzrostu ma Kitalpha.
Niestety, nic mu to nie mówiło. Pokręciło przecząco głową na boki, ale zaraz uniósł palec wskazujący do góry, sugerując że wpadł na pomysł, po czym odwrócił się na pięcie i machnął ręką, by czarnowłosy chłopak podążył za nim.
Kiedy tak szli, mijali pracujących ludzi, którzy budowali nowy dom. Miejsce na uboczu, poza miastem, zdawało się być idealne.
W pewnej chwili wyminął ich powóz, na którym jechała dwójka starszych osób. Mąż i żona, wieźli do miasta swoje warzywa i owoce, by sprzedać je na targu. Uśmiechali się wesoło i machali rękami do rycerza i jego młodszego towarzysza. Niestety, koło ich wozu natrafiło na przeszkodę i popsuło się, uniemożliwiając dalszą dostawę żywności do miasta.
Shion spojrzał na Gliese'a i uśmiechnął się. Rękami pokazał gest wbijania gwoździa młotem, sugerując, a raczej oznajmiając mu, że pomogą starszej parze.
Babcia usiadła na jednym z przydrożnych kamieni i zaczęła kroić jabłka na małe kawałeczki, żeby dzielni mężczyźni po ukończeniu pracy, mogli się nimi poczęstować.
Koło nie nadawało się do użytku. Na szczęście, pod skrzynkami z jedzeniem znajdowało się zapasowe.
- Gliese
- Liczba postów : 70
Kosmos
Frakcja: Pretendent do Rycerza Ateny
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Wto Mar 31, 2020 7:42 pm
Cholercia! Złoty Rycerz nie wiedział nic o pobycie Kitalphy. Hm... Ale widocznie miał jakiś plan. Gliese uśmiechnął się i ruszył za Shaunem. Również pochodził z tego miasta, lecz tak dawno tutaj nie był, że czuł się tak jakby właśnie miał zamiar odwiedzić nowe miejsce. Jego uwagę najbardziej przyciągnęła nowa, właśnie stawiająca się budowla. Ludzie krążyli, pomagali sobie nawzajem i wymieniali informacjami, wspólnie pracując by postawić budynek. W pewnej chwili Złotego Rycerza i jego młodego towarzysza minął wóz, na którym jechała para staruszków. Pomachali w stronę dwójki mężczyzn, na co młodszy z nich również odpowiedział machaniem. Niestety, po chwili natrafili na przeszkodę, która uszkodziła koło w ich wozie. Gliese zerknął na Shauna, a potem szybko skinął głową, gdy Złoty Rycerz stwierdził, że im pomogą. Od razu ruszył i zdjął skrzynie z wozu, by nie przeszkadzały gdy będą go podnosić. Okazało się, że pod nimi leżało zapasowe koło! Wziął je i zabrał się do pomagania z wymienianiem go, a także sprawdzeniem klina i ewentualnym wymienieniem go, jeśli również okazał się uszkodzony bądź zbyt zużyty.
Po skończonej robocie podziękował za jabłko, a także spytał o to, czy ta para staruszków nie widziała czasem jego brata.
START TRENINGU
Po skończonej robocie podziękował za jabłko, a także spytał o to, czy ta para staruszków nie widziała czasem jego brata.
START TRENINGU
- HadesAdmin
- Liczba postów : 562
Kosmos
Frakcja:
Zbroja:
Re: Tereny zielone
Sro Kwi 01, 2020 6:58 pm
~MG~
***
Naprawa zniszczonego koła, a raczej wymiana na nowe, nie trwała długo. Niemniej jednak, okazała się rzeczą, która nie tylko dodawała do puli dobry uczynek, ale i ofiarowała informację na temat zguby Gliese'a.
Shaun wziął od staruszki jabłko i ukłonił się, dziękując jej. Staruszka pogłaskała go po głowie, zupełnie tak, jakby był małym, niewinnym chłopcem. Zdziwiony spojrzał na nią, a ta uśmiechała się. Do Gliese'a podszedł dziadek i poklepał go po ramieniu, ale tak mocno, że młodzieniec aż się zachwiał. Miał krzepę dziadzio, miał!
- Silnyś, dzieciaku! Dziękuję za pomoc. Samemu zeszłoby mi drugie tyle. - powiedział wesoło, kiwając głową do Shauna i Gliese'a. Ten pierwszy zaczął załadowywać powóz, układając na nim wcześniej zdjęte skrzynie warzyw i owoców.
- Czy wiem coś o Twoim bracie? Białowłosy? Przebiegał obok naszego wozu, jak żeśmy pakowali towar. Gonił dwóch osiłków, którzy z kolei gonili jakiegoś starca w płaszczu. Krzyczał, że mają się zatrzymać, ale nie posłuchali go. - spojrzał na swoją żonę, by się upewnić, czy dobrze pamięta. Ta pokiwała głową, potwierdzając słowa męża. Shaun spojrzał na Gliese'a i klepnął go w ramię. Ukłonił się na pożegnanie państwu, po czym ruszył biegiem w stronę miasteczka. Jego zbroja podczas biegu wydobywała z siebie metaliczny dźwięk, ocierając warstwami o siebie.
Staruszkowie pomachali im na pożegnanie, a zaraz wsiedli na wóz i poganiając konie, ruszyli dalej.
_____
z/t -> Rynek
- Posejdon
- Liczba postów : 218
Re: Tereny zielone
Wto Maj 19, 2020 4:45 pm
MG MODE
Izydora wraz z arystokratą udali się na miejsce pochówku Anaksymandra. Na miejscu nikogo nie było, zaś przy nagrobku były położone kwiaty, wyglądały na świeże. Najwidoczniej ktoś tutaj już był. Czyżby Asklepiades faktycznie tutaj zawitał? Tylko teraz, gdzie On może być? Na miejscu również został odnaleziony naszyjnik Asklepiadesa. Izydora go podniosła i schowała usta za dłonią, inicjując tym samym zaniepokojenie.
- To należy do Niego! Co się mogło stać? Coraz bardziej się zamartwiam. -
Rzekła, rozglądając się dookoła, być może szukała jakichkolwiek wskazówek? Nagle z pobliskich krzaków można było usłyszeć szelest dobiegający z ich wnętrza. Izydora instynktownie chwyciła ramię Zagreúsa, widocznie obawiała się czegoś. Panicznie spoglądała w te krzaki jakby bała się tego co w każdej chwili może stamtąd wyskoczyć. Może wypada sprawdzić, żeby rozwiać wątpliwości i nieco uspokoić białogłowę. W wolnej dłoni ściskała naszyjnik należący prawdopodobnie do Asklepiadesa.
- Zagreús
- Liczba postów : 158
Kosmos
Frakcja:
Zbroja: Mały Lew
Re: Tereny zielone
Wto Maj 19, 2020 5:02 pm
Zagreús od razu wyruszył za Panienką, którą już znał by odnaleźć ich znajomego Asklepiadesa. Miał nadzieję, że wszystko z nim w porządku, wreszcie to on zapoznał Jego osobę z Wielkim Mistrzem, który najwyraźniej tutaj wszystkimi rządził i sprawdzał kto się może nadawać na tego całego Rycerza Bogini. Przebiegając obok rzeki, wreszcie natrafili na tereny zielone, gdzie rosły ładne kwiatki, duże drzewka albo po prostu także były olbrzymie łąki. Ramię ramię spiesząc z Izydorą, wreszcie dotarli tam gdzie przedtem Arystokrata pochował Anaksymandera. Długo nie musieli szukać, gdyż dziewczyna znalazła coś przy nagrobku, a to chyba był naszyjnik, który mógł należeć do Łysego Mężczyzny. Wszystko zostało potwierdzone po słowach damy, która coraz bardziej się martwiła, Czarnowłosemu się to wszystko nie podobało, kto coś od niego chciał i kim byli ci co mu to zrobili? Tyle pytań, a odpowiedzi żadnych, Czerwonooki ma zagwozdkę w głowie, nie wie co ma zrobić w takiej sytuacji. Za chwilę Młody Grek usłyszał dziwny szelest z krzaków, które były niedaleko, a potem odczuł dłoń panienki na swoim ramieniu.
-No już, spokojnie. Zaraz to sprawdzę... - rzekł trochę ciszej w jej stronę i zaczął podchodzić w stronę niewielkich zarośli, by zobaczyć co się tam znajduje. Podchodząc do nich nie za blisko, tak by w razie czego szybko odskoczyć, w razie zagrożenia, wypowiedział się w stronę krzaka następująco:
-Ukaż się, nic ci nie zrobimy....kimkolwiek jesteś. - powiedział to spokojnie, a zarazem z gracją. Przyszły Rycerz przybrał na wszelki wypadek pozycje bojową, bo nie wiedział faktycznie czego się może spodziewać, zabójcy, dzikiego zwierzęcia, wszystko mogło być prawdopodobne. Oddychając spokojnie i starając się nie rozpraszać za bardzo, Syn Albere opanował nerwy i był gotowy w razie ataku ze strony kogoś kto może znajdywać się w tych krzakach.
-No już, spokojnie. Zaraz to sprawdzę... - rzekł trochę ciszej w jej stronę i zaczął podchodzić w stronę niewielkich zarośli, by zobaczyć co się tam znajduje. Podchodząc do nich nie za blisko, tak by w razie czego szybko odskoczyć, w razie zagrożenia, wypowiedział się w stronę krzaka następująco:
-Ukaż się, nic ci nie zrobimy....kimkolwiek jesteś. - powiedział to spokojnie, a zarazem z gracją. Przyszły Rycerz przybrał na wszelki wypadek pozycje bojową, bo nie wiedział faktycznie czego się może spodziewać, zabójcy, dzikiego zwierzęcia, wszystko mogło być prawdopodobne. Oddychając spokojnie i starając się nie rozpraszać za bardzo, Syn Albere opanował nerwy i był gotowy w razie ataku ze strony kogoś kto może znajdywać się w tych krzakach.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|