Go down
Eric D. Blythe
Eric D. Blythe
Liczba postów : 28

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Eric Damon Blythe Empty Eric Damon Blythe

Nie Lut 16, 2020 11:34 pm
Imię: Eric Damon Blythe

Wiek: 32 lata (ur. 13.05.1558)

Wzrost: 189 cm

Waga: 66 kg

Frakcja: Zjawy Hadesa

Znak Zodiaku: Byk

Zbroja: Suplice  Gryfa Niebiańskiej Gwiazdy Szlachectwa

Wygląd czyli pobieżne fizyczności opisanie:

Choć szło mu ponoć na czwarty krzyżyk mężczyzna stojący naprzeciwko licznej i kolorowej konfraterni Uniwersytetu w Cambrigde wydawał się nie starszy niż dziewiętnaście wiosen. Był ponad wszelką wątpliwość wysoki, a fakt że nawet na moment, nie przygarbił się ani o cal, maszerując po sali z wigorem godnym marszałka polnego wizytującego wojsko przed bitwą przydawał mu jeszcze parę centymetrów.  Skórę miał jasną, pergaminowo białą, co sugerowało że, światło dnia oglądał raczej od święta. Poza tym wyglądał zdrowo, zaskakująco zdrowo, jak na profesje którą się trudnił.  Bujne i gęste włosy, w założeniu rude, po prawdzie niemal czerwone tak jakby same w sobie stanowiły jakąś tajemniczą ognistą emanacje większej potęgi, nosił zwykle rozpuszczone, pozwalając im opaść ciężką falą na plecy z rzadka i niechętnie związując je rzemieniem by przyjąć nieco bardziej akceptowalny dla dżentelmena wygląd. Pozbawiona choćby jednej zmarszczki twarz, okalana tym infeno była najoględniej rzecz ujmując nietuzinkowo urodziwa. Ostre rysy twarzy zdawały się podkreślać, jego nadnaturalną wewnętrzną siłę, którą zarażał swoich studentów.  Nawet nieco zbyt ewidentnie spiczasty podbródek, który zwykł raz po raz, niemal bezwiednie skubać długimi, nadspodziewanie wypielęgnowanymi palcami, który u innego stanowił by choćby przyczynek do skazy jemu przydawał powagi i nieco łobuzerskiego sznytu. Dodawszy do tego wąskie usta, z reguły wygięte w nieco kpiarskim uśmiechu, oraz głęboko osadzone  jadowicie jaskrawe zielone oczy, błyskające co i raz niezdrową wręcz obsesyjną pasją,  nad którymi to radosne harce wyczyniały od czasu do czasu ładnie zarysowane wąskie brwi, przeciętny obserwator uzyskiwał obraz nie skromnego bakałarza i człowieka poświęconego nauce w imię Pańskie jakich wielu było na tej i innych uczelniach, a maga przekazującego jakieś tajemne sekrety i ze wszech miar przekonanego o własnej omnipotencji.  Sam zainteresowany wydawał się doskonale zdawać z tego sprawunek, wrażenie bowiem potęgował nie tylko mową czy gestem które w iście kuglarski sposób raz po raz to bywały nadspodziewanie zimne, logiczne i wyzute z emocji, by w chwile później popaść w graniczącą z histerią, emfazę i dynamizm Jakby  Blythe legendarny złoty środek oglądał, tylko w krzywym zwierciadlanym odbiciu, w rzeczywistości nie muskając go nawet Nie tego nie było mu dość, podkreślać bowiem swą „niezwykłość” panicz musiał również strojem niemalże zakrawającym na herezje, a na pewno na obrazę uczelni Po halach Alma Mater maszerował więc w czerniach i czerwieniach z rzadka łamanych bielą czy złotem, niby jaki książę piekielny. Miast zwyczajowych szat przynależnych mężowi jego stanu kazał krawcowi stworzyć strój niemal prostacki w założeniu, przesadnie przepyszny zaś w szczegółach, składał się on z czarnych prostych spodni, podobnej kamizeli, zdobionej delikatnie złotą nicią i narzuconej na białą koszule z najprzedniejszego jedwabiu sprowadzaną na specjalne życzenie z Francji.  Ciżmy z noskami, najnowszy wszak krzyk mody zastąpił butami ciężkimi z wysoką cholewą, bardziej nadającymi się do wojskowych defilad czy zawodów hipicznych, nie zaś na uczelnie i salony najmożniejszych tego świata, których przecież zdarzało mu się choćby widywać. Zbrodnie na elegancji i kanonie obowiązującej mody kwitować zwykł zaś krzykliwie zdobnym płaszczem, czarnym a jakże, z podszewką w kolorze krwistej czerwieni zdobiony złotą nicią podobnie jak i reszta odzienia. Innych kolorów  jak czerwień, czerń, złoto i biel. Pan Eric D. Blythe zdawał się bowiem nie znać, albo przynajmniej nie uznawać ich istnienia za godne uwagi. Chociaż niekiedy zdarzało mu się nosić stroje nieco bogatsze w biżuterie, złoto czy nawet szlachetne kamienie w przerażającej większości przypadków bazę stanowił strój podobny do opisanego, w który to Blythe zdał się niemal wrosnąć jak w drugą skórę.  Wbrew obiegowej opinii jakoby faktycznie odzienie zmieniał raczej od święta, o higienę dbał wcale często, a ręce zwykł myć z niemal obsesyjną częstotliwością. Choć zapytany o plamy po inkauście błąkające się tu i ówdzie po jego „szacie maga” sam z niejakim rozbawieniem, zwykł przyznawać, że dla człowieka jego pokroju,   stanowiły codzienność, którą nauczył się z dużą wprawą ignorować, jako coś nieistotnego, by nie rzecz trywialnego.  Daleko mu wiec do przykrej zaśmiardłej europejskiej „bogobojnej elity”, wpływ na to mogą mieć studia alchemiczne którym z zapałem oddawać się zdaje w czasie wolnym, gdy żadne nieprzychylne oko nie patrzyło w jego stronę, a które to wedle słów jego mistrzyń wymagały absolutnej sterylności. Przypuszczenie to powziąć jednak można również z relacji jego studentów czy kolegów po fachu, twierdzących, że na co dzień niby kobietę perfuma otaczał Pana Blythe’a zapach ziół i maści różnorakich, niejednokrotnie o bardzo kontrowersyjnej zapachowej nucie. Sam Eric zdawał się tego nie zauważać zupełnie.

Charakter czyli w duszy mroczne odmęty nieśmiałe spojrzenie:

W pewnym sensie Pan Blythe stanowił obraz uczonego idealnego. Charakterem był silny i umiał przykuwać uwagę,  a światlejszego umysłu, z trudem by było szukać na całym Pańskim padole, gdyby nie fakt że brat Erica, podobnym się mógł poszczycić darem bożym. Od dziecka obdarzony słuchem zakrawającym na absolutny, który pewnikiem pozwolił by mu zostać wyśmienitym kompozytorem, gdyby nie całkowity brak zdolności artystycznych. (Nad czym prawdę mówiąc skrycie całe życie ubolewał w ciszy i co było powodem zainteresowania się ideą mecenatu, jak również pozwoliło mu odkryć bardziej gminną formę ekspresji jaką  był teatr albowiem sztukę, w każdej jej formie i przejawie jak również zbytek, luksus i wszystko co piękne kochał bowiem każdą cząstką swojego jestestwa, sztuka w jego mniemaniu ustępowała tylko nauce.  Doskonały słuch, podobnie zresztą jak cały zasób swej inteligencji oraz wszystkie inne zdolności, wykorzystywać więc Pan Blythe miał w zwyczaju właśnie w nauce, jedynej prawdziwej kochance i najdoskonalszej miłości młodego panicza. Opętany wizją rozwoju ludzkości, pochłaniać zwykł każdy temat, każdy skrawek informacji, każdy nowy temat, niczym spragniony wędrowiec wodę na saharyjskiej pustyni. Od dziecka pochłonięty światem książek, eksperymentów i doświadczeń. Z racji wychowania dużą wagę przywiązywał do studiów teologii nie tylko w chrześcijańskim rozumieniu, ale co rzadkie, w bardzo multikulturowym wymiarze, sam będąc człowiekiem głęboko choć nie fanatycznie wierzącym często z lubością cytującym wszelkie święte pisma, nie tylko biblie, w większości w oryginale. Jego zainteresowania nie kończą się jednak na tym temacie, historia, astronomia, lingwistyka oraz nieliczne dostępne badania nad kulturami innych ludów. Żadna z tych gałęzi wiedzy nie jest mu obca. Zajmował się również pobieżnie medycyną, głównie ze względu na jej konotacje względem alchemii oraz obszarów wiedzy powszechnie zakazanych przez prawo  studiów magicznych oraz okultyzmu, czy pewnych mroczniejszych aspektów ziołolecznictwa których to tajniki poznawał głównie dzięki wytężonym staraniom matron rodu, które pozbawione żeńskiego potomka w rodzie skupiły swe mentorskie zapędy na Ericu. Jego brat jak twierdziły bywał zbyt popędliwy. Nie da się więc zaprzeczyć że umysł Blythe miał ostry jak brzytwa, a i ćwiczeń ciała nie zwykł zaniedbywać,  z dużo mniejszą wprawą radził sobie jednak w kontaktach z ludźmi. Chociaż wychowany jak na dżentelmena przystało, a jego manierom nie da się nic zarzucić, rzadko kiedy potrafił angażować się w miałkie konwersacje i głębsze relacje z ludźmi których uważa za głupszych od siebie.  Nienawidził ignorancji i ciemnoty a, na głupotę ma oczywistą i widoczną na kilometr alergie. Której wyraz dawał często i głośno w licznych tyleż dowcipnych co kąśliwych tyradach, znany był bowiem zarówno z sarkastycznego humoru jak i cynicznego twardego podejścia do życia. Emocje zdawał się na co dzień ignorować, a uczucia takie jak miłość i współczucie dla bliźnich zdawały mu się konceptami równie odległymi jak słońce dla ziemi. Granice moralne, szczególnie jeśli w grę wchodził rozwój naukowy, zdawały się mu zacierać w umyśle, jako coś nieistotnego i zupełnie bez znaczenia dla takiego geniusza jak on. Zdawał się usilnie pracować nad kontrolą własnych emocji, do tego stopnia że przez większość czasu zamykał je w sobie zupełnie, a chociaż zdarzały mu się epizody niemal histeryczne, bywały one rzadkie i powiązane raczej z odkryciem kolejnej tajemnicy świata niedostępnej dla miałkich umysłów gminu, niektórzy jednak powiadali że  i one były tylko elementem jakiejś chorej gry jaką uczony prowadził „z chaosem we własnej głowie”. Oczywiście jednak posiadał cechy typowo ludzkie. Choć głupcami gardził, nikomu nigdy nie odmówił nauki, zdawał się mieć własną hierarchie dusz, na której szczycie wzorem Platona i Arystotelesa umieszczał ludzi światłych, niezależnie od płci czy stanu pochodzenia. Nieco niżej tylko muzyków i artystów.  Szanował poszukujących i dążących do perfekcji, cenił ambicje i ciekawość świata, a gdy komuś udało się zyskać jego szacunek trudniej było o wierniejszego kompana. Tak przynajmniej mówią nieliczni którym się to udało. Bywał uparty do granic absurdu, a choć w miłostki i romanse nie wdawał się zbytnio, nie stronił od uciech takich jak hazard, dobry alkohol czy towarzystwo dam wysoce negocjowalnego afektu, z czym nie krył się zupełnie ku oburzeniu kleru i rozbawieniu większości co światlejszych kolegów po fachu. Choć przemocą jako środkiem pośrednim gardził preferując dysputę i szarady umysłowe, zdawał się nie mieć żadnego problemu z jej stosowaniem gdy zaszła taka konieczność. Co więcej, bywał w jej używaniu wprawny, okrutny i wyrachowany niczym inkwizycyjny kat. Jakby chciał pokazać adwersarzowi, że zmuszając go do takiego działania, do zniżenia się do poziomu bydlęcego, sprowadza na siebie zagładę, co zdawało się w większości przypadków działać zbawiennie i nad wyraz odstraszająco, ku jego wielkiej uldze. Chociaż przyjmuje swoje czasy z dobrodziejstwem inwentarza, akceptując niewolnictwo, biedę i nierówności społeczne  a także w pewnym stopniu wierzy w odległą idee przeznaczenia to nigdy nie odmówi pomocy temu, który z taką ideą świata toczy sensowny bój. W końcu bunt i niezgoda  stanowią napęd rozwoju prawda? Przynajmniej zaś często bywają jego początkiem. Nad towarzystwo ludzi, zdaje się jednak przedkładać zwierzęce, uznając zwierzęta za bardziej pojętne, posłuszniejsze i z gruntu pozbawione uprzedzeń, a jedynym człowiekiem którego obecność nie drażni go prędzej czy później zdaje się być jego brat Nathan chociaż Eric niejednokrotnie dawał wyraz swej irytacji względem impulsywności brata, ten stanowił jak się zdake jego najwierniejszego przyjaciela i powiernika, i jest chyba jedyną osobą, za którą byłby w stanie oddać życie. Jest też jedynym któremu zwierzył się skrycie ze swej największej, bluźnierczej ambicji, zaszczepionej jeszcze przez babkę i matkę. Odnalezienia swojego miejsca w najwyższym z panteonów, osobistego pokierowania ludzkością zgodnie ze znaczeniem jego miana, o osiągnięciu boskości.

Historia czyli  Mistrza Blythe’a oraz jego familii Bizzarne przypadki.  

Eric Damon Blythe urodzony 13 maja roku Pańskiego 1558 w posiadłości znanej wszystkim okolicznym jako Blythe Hall nieopodal wioski Strathorme, znajdującej się z kolei nie cały dzień drogi konno od perły dzisiejszej cywilizacji wspaniałego, wielkiego i potężnego Londinium  był jednym z dwojga przyszłych na świat tego najszczęśliwszego dnia w roku, dzieci Lady Eleine (z domu Fay) i Lorda Edwarda Blythe’ów. W tym miejscu z kronikarskiej powinności pragnę zwrócić szlachetną uwagę czytacza na rodowe nazwisko matki obu nicponi „Fay”. Żeby zrozumieć jednak dlaczego tak istotne zdaje się dla całej historii  i życia obu paniczów, (których starszeństwa nawiasem mówiąc  z racji przeoczenia służby i roztargnienia szczęśliwych rodzicieli nigdy nie zanotowano oficjalnie, przeto po dziś dzień uznaje się ich za równorzędnych dziedziców rodzinnej fortuny, co wydaje się obu braciom odpowiadać.), należałoby cofnąć się nieco w  czasie i opowiedzieć, z konieczności nieco pobieżnie, historie przybycia do Anglii, babki chłopców, a matki ich matki, Shanon Fay oraz jej matki i matki jej matki. Słowem należy się cofnąć trzy pokolenia wstecz.

Wedle relacji nielicznych bliskich którym to skryta Shanon powierzyła sekret rodzinny, musiała uciekać przed karą osądzoną przez Irlandzkie Kościół Katolicki. Czy ściślej mówiąc zejść z oczu jego  zbrojnemu ramieniu Sług Pańskich, Świętemu Oficjum. Powód takiego stanu rzeczy jest dość trudny do racjonalnego wytłumaczenia, choć w dzisiejszych czasach podobne przypadki, jak zapewne zdaje sobie zacny czytelnik tegoż dzieła sprawę  nie są tak, niepowszechne, jak chciałaby tego światła, choć z żalem przyznać muszę na razie nieliczna część społeczeństwa. Matkę Shanon, Catriona, kobietę ze wszech miar kształconą, biegłą w medycynie i ziołolecznictwie oskarżono bowiem  o czary, trucicielstwa i podpalenia domów w okolicznych wioskach. Po prawdzie ponoć więcej było w tym prawdy, niż sami Blytheowie chcieli kiedykolwiek przyznać. Z prababki Erica była ponoć faktycznie nie lada magiczka, a i charakter miała ciężki jak Pańska dola. Pomagać, pomagała, a i owszem, za niemałą zresztą opłatą, ale wrogom nie popuściłaby nawet gdyby ją czart sam miał do tego namawiać. Wiedzieli to wszyscy w okolicy i wszyscy drżeli przed jej gniewem, toteż i gdy okazja się nadarzyła, a oskarżeń było dość. Pozbyli się jej czym prędzej. Wyliczanie zgromadzonych dowodów, tych potwierdzonych i nie, nie jest istotne dla tej opowieści toteż z grzeczności pominę je zupełnie. Dość powiedzieć że, swą  córkę spłodziła na jednym z Sabatów z okazji święta Beltheine, a ojcem dziewczyny był, jak sama twierdziła Arcydriud całego zgromadzenia. Trafiła jednak wreszcie kosa na kamień jak się okazało, potężna Catriona, wedle jej zarzekań wywodząca swe korzenie od samej Morgany i władająca potężna siłą kosmosem przez nią zwaną, powleczona została na stos, a na wszystko to kazano patrzeć jej córce, która liczyła sobie wtedy wiosen nie mniej jak szesnaście. Wiedźma spłonęła nie prędko, zdążywszy jeszcze po wyklinać w żywy kamień co znaczniejszych członków lokalnej społeczności ku uciesze gawiedzi a młoda Shanon nie wiele myśląc i nie czekając aż, co bardziej rozumny oskarżyciel doda dwa do dwóch ją również skazując na śmierć, zebrała rodzinny majątek, wsiadła na najbliższy statek do Anglii. Choć jak już się pewnie czytelnik raczył domyślić nie mniejszą wprawę miała w posługiwaniu się Energią kosmiczną jak świętej pamięci matula, z natury była bardziej skryta, więc i swój wiedźmi proceder uprawiała z większą delikatnością. Boleśnie świadoma konsekwencji  porażki, choć nigdy przez głowę jej nie przeszło by porzucić rodzinne ścieżki. Toteż w dzień leczyła ludzi i udzielała się charytatywnie w szpitalu joannitów nocami ćwiczyła się w posługiwaniu swymi mocami, choćby tylko po to by pewnego dnia móc, wreszcie odwdzięczyć się tym którzy zepchnęli ją na margines przez swoją krótkowzroczność.

Życie jednak nie dało jej nigdy okazji do powrotu do i powzięcia osobistej zemsty. Miast tego postawiło na jej drodze podobnego jej potomka przybyszów z zielonej wyspy. Finn Macgrun, wywodzący się z bogatej kupieckiej rodziny mężczyzna, z nie lada głową do biznesu zakochał się w  „kobiecie która uratowała jego nędzne życie” zupełnie i bez pamięci, do szaleństwa można rzec. Do tego stopnia że, gdy Shanon poprosiła go by porzucił dla niej swoje nazwisko uczynił to bez najmniejszego nawet zawahania. Cała sprawa oczywiście odbiła się wówczas wielkim skandalem i zmusiła kochanków do rozpoczęcia wszystkiego od nowa, w centrum rozwoju i cywilizacji w Londinium.  Wkrótce po przeprowadzce jednak okaszało się, że Finn odziedziczył po rodzicach talent do interesu i w ciągu kilku wraz z małżonką byli już właścicielami manufaktury, a środki mieli również ulokowane w paru większych i mniejszych biznesach. Tam też na świat przyszły ich dzieci pierworodny Bran i młodsza o rok córka Eleine.

Jak nie trudno wywnioskować dzieci Shanon w przeciwieństwie do niej samej dorastały więc dostatnio i spokojnie. Oboje silni w posługiwaniu się magią czy też jako się rzekło kosmosem, wykształceni przez najlepszych nauczycieli i ambitni, a także bezbrzeżnie przekonani o niemalże mitycznej wyjątkowości ich rodu, który zgodnie z wolą przodków skrycie wciąż oddawał cześć wielkiej Morrigan i wszystkim strażnikom wiecznego cyklu  życia i śmierci.  Bran odziedziczywszy po babce temperament, pragnął sprawdzić się w boju przeto zaciągnął się do Marynarki jego Mości gdy tylko wkroczył w wiek męski, Elaine zgodnie z tradycją rodzinną kształciła się pod okiem matki, przygotowując się również do przejęcia biznesu ojca, jako że jej brat, oficjalny spadkobierca majątku ku ojcowskiej zgryzocie  nie był tym w najmniejszym stopniu zainteresowany. Sprawa ta, ponoć na dłuższy czas poróżniła ojca z synem, choć jak pokazały dalsze losy rodziny wszystkim wyszło to na dobre. Podczas służby Bran poznał bowiem i zaprzyjaźnił się z młodym Lordem, spadkobiercą fortuny Blythe’ów. Zapoznanie zaś przez Brana młodego Edwarda z Elaine zaowocowało nagłą i burzliwą miłością. (w którą to  swoje trzy grosze oraz parę miłosnych naparów, wtrąciła stara Shanon,  od dawna marząca o wprowadzeniu rodziny do najwyższych kręgów społecznych.), Nie da się ukryć jednak że, miłość tej dwójki była jak najbardziej szczera, a jej owocem były wspomniane na początku tej opowieści, narodziny Erica i Nathana, których urodzenie miało zwiastować nadejście wielkich rzeczy nie tylko dla rodziny, ale również całego świata. Przynajmniej według słów wiekowej matrony rodu.

Z takim właśnie ciężarem, maga, arystokraty oraz „nadziei rodu i świata” zmierzyć musieli się bracia od chwili narodzin. Ich pojawienie się w rodzinie, wywołało istną euforie. Pozwoliło nieco rozjaśnić mroki tragedii, jaka dotknęła ród Blythów zaledwie parę miesięcy wcześniej za sprawą niespodziewanego zaginięcia Brana, którego statek zniknął gdzieś na morzu podczas podróży do Nowego Świata. Dziadek naszych urwisów, usłyszawszy te wiadomość, padł jak rażony gromem i już nie powstał, toteż nadejścia wnuków nie dożył.  

Dzieci rosły zdrowe jak ryby i psotne jak dwa diabły wcielone. Mimo że początkowo podobni do siebie jak dwie krople wody, obaj niesamowicie inteligentni, cwani i skorzy do ryzykownych zabaw, szczególnie gdy w grę wchodziła rywalizacja z tym drugim, obaj tak samo opętani wizją odkrywania coraz to nowych cudów świata, a ku uciesze kobiet w rodzie, obaj jednako silni w kosmosie czy też jak wciąż nazywał to ród Blythów magii, to już wtedy dostrzec można między nimi było drobne różnice.  Nathan, szybciej ulegał impulsom i był mniej cierpliwy, Eric bardziej stonowany i nieco od brata cichszy, potrafił odroczyć jakiś plan albo przyjemność dla lepszych rezultatów, Nathan był silniejszy i śmielszy w kontaktach z obcymi, Eric zaś zwinnością przewyższał Kota, a od towarzystwa ludzi wolał ucieczki na łono przyrody i czytanie w cichym towarzystwie okolicznej fauny i flory ludzie bowiem,  poza jego własną rodziną wydawali mu się zbyt prości i nużący na dłuższą metę.  Różnice  te pogłębiały się z wiekiem, zarówno w sferze możliwości, jak i zainteresowań chłopców. Zupełnie jakby bogowie zadrwili z nich i dali im jedną duszę, rozbitą na dwa ciała i jeden bez drugiego nie był pełen.  Sprawiło to jednak również, że każdy z nich odnalazł w tym duecie swoją własną nisze i miejsce na własne potrzeby, a stała współpraca, niemal telepatyczny poziom zrozumienia potrzeb drugiego, wytworzyły między nimi więź o sile trudnej do ujęcia w słowa, na pewno zaś trwalszą niż życie i śmierć.

Spokojne życie trwało, a szczęście zdawało się dopisywać młodzieńcom w nadmiarze, Szczęście to poza ślepym losem miało dwa imiona Shanon i Eleine. To bowiem za sprawą ich naparów i rytułałów miały chłopców omijać wszelkie choroby i przykre skutki starzenia się, mieli na zawsze pozostać młodzi wyglądem i wigorem nie nadgryzieni przez ząb czasu, a poświęcenie ich uwadze Trzem Twarzom Wielkiej i Wszechpotężnej Morrigan miało być gwarantem odwagi, szczęścia w bitwie,  sprawności w boju, mądrości, oraz godności w obliczu ostatecznego. Nad wypełnieniem tych przysiąg czuwała zresztą zgodnie cała rodzina. Matka i Babka zajęły się rozbudzaniem w i kontrolą ich magicznych czy też jak kto woli kosmicznych zdolności. Uczyły ich również takich przedmiotów jak medycyna,  astrologia i astronomia,  ziołolecznictwo, a także alchemia, w tej dziedzinie cierpliwość Erica dawała lepsze rezultaty toteż, na nim skupiały się uwaga i pochwały rodzicielki i babki, ojciec zaś uczył ich rachunków, historii (w tych dziedzinach znowu to Nathan z jego niesamowitą pamięcią zdawał się brylować),  oraz przedsiębiorczości i dworskich manier jako że, głównym zadaniem chłopców przynajmniej według ich ojca  było przejęcie prężnie rozwijających się rodzinnych interesów. Oczywiście nauki młodzieńców doglądali też, nauczyciele z zewnątrz.  Zatrudniono najlepszych bakałarzy by chłopcom jak najprędzej wpojono łacinę oraz grekę. Eric uwielbiał języki, jego wprawne ucho i giętki język, (który wiele lat później wychwalać będzie nie tylko środowisko akademickie, ale i liczne urodziwe damy wszelkich stanów) pozwalał mu bawić się lekcjami i pojmować w lot to na co jego brat potrzebował więcej czasu. Pomylił by się ten kto myśli że nie  zadbano o ich rozwój fizyczny. Gdy tylko byli do tego zdolni posiadłość zaczęli odwiedzać liczni instruktorzy ich ucząc fechtunku, walki na pięści czy jazdy konnej. Słowem od najmłodszych lat byli „hodowani do wielkości” jak szeptała im babka na dobranoc, ku wielkiemu niezadowoleniu ojca, który chciał by wyrośli na ludzi skromnych, nie obciążonych przez nadmierne ego i narcyzm i choć nigdy nie zaznali biedy, ni ciężkiej pracy chłopa ich dnie wypełnione były po brzegi różnorakimi zajęciami i wszelką wiedzą którą obaj wchłaniali niczym sucha ziemia wodę. Nieliczne chwile wolnego spędzali na zabawie z rówieśnikami, głównie dziećmi służby oraz niewolników, co zresztą ich rodzina również uznała za wysoce kształtujące charakter obu paniczów,  oraz słuchali opowieści babki o wszelakich mitach i wierzeniach. Nie tylko ich kraju i ojczyzny, ale również odległych krain takich jak choćby ojczyzna filozofów Grecja, Afryka czy Indie.

Spokojny i niezakłócony czas nauki trwał. Przez wiele lat młodzi lordowie rozwijali się w zastraszającym tempie. Pierwsze prawdziwe zakłócenie ustalonego rytmu nastąpiło kiedy to niespodziewanie powrócił ich wuj Bran. Mężczyzna jednak zmienił się znacznie, nie był już tym samym głośnym i butnym mężczyzną, który niewieście serca łamał bez zastanowienia, podobnie jak szczęki oponentów. Spoważniał, stał się bardziej odległy. Opowiadał o swoich podróżach, po światach równoległych i boskich planach. Rodzice chłopców, zrzucili jego stan, na rozchwianą psychikę, babka chłopców miała jednak inne zdanie i traktowała słowa syna dużo bardziej poważnie, sami młodzieńcy słuchali jednak z zapartym tchem. Wuj opowiadał o swoich podróżach po krainach śmierci, w tym po legendarnej Krainie Cieni rządzonej przez potężną Wojowniczkę Scatech, Starożytnym Babylońskim Kur w której niepodzielną władzę sprawowała łagodna Ereshkigal, przede wszystkim zaś o tym, który bóstwami śmierci zdawał się dowodzić Hadesie, oraz jego świętej wojnie z innymi bóstwami panującymi na ziemi. Snuł więc opowieści o Odynie, Bogu przekonanym o wyjątkowości swego ludu – tajemniczych Asgardczyków, których dobro i siłę wynosił ponad innych. Atenie, Królowej Mądrej Wojny, która pod płaszczykiem dobra ludzkiego, realizowała swoje jednowładcze ambicje. Posejdonie, którego bardziej niż dobro mieszkańców świata, obchodziły miałkie spory z Ateną i przede wszystkim sama planeta i jej dobro. Hadesowi zaś chodziło tylko o zachowanie naturalnego porządku. Ludzie mieli rodzić się, żyć dodając od siebie to co mogli dla świata, a potem umierać by powrócić pod kuratele swego pana gdzie ich los miał zdecydować się ostatecznie. Garstka wybrańców, posługujących się kosmosem (wtedy to właśnie uświadomiono rodzinie że ich magia, była w dużej mierze definiowana przez kosmos) mogła zostać wybrana do armii jego widm i pomagać w jego doniosłym dziele.

Historie te, oraz dodatkowe treningi jakie wuj wdrożył w i tak bogate w zajęcia, życie chłopców znacznie zmieniły ich postrzeganie świata. Jako młodzi ludzie, pragnący przygód i zdający sobie świetnie sprawę z tego w jak bardzo uprzywilejowanej pozycji byli względem reszty świata, zapragnęli stać się częścią elitarnych boskich sił, ba to właśnie wtedy przez umysł Erica przeszła myśl, że stanie się kimś równym bogom nie jest po prostu mrzonką, starania oczarowanych młodzików by sięgnąć wyżyn własnych możliwości wzmogły się. W  tamtych czasach zaczęły się kształtować też oddzielne ścieżki każdego z braci. Eric, zafascynowany ideą podróży przez światy (bogatej zapewne w tysiące niepowtarzalnych dla nikogo doświadczeń) zapragnął podobnie jak wuj, odnaleźć drogę do Krainy Cieni by przygotować się pod okiem Wspaniałej Scatech do Świętej Wojny co miało w jego mniemaniu przybliżyć go nieco do boskości.  Nathan, choć zdawał się mieć podobne plany i ambicje, swoje nadzieje nagle zaczął wiązać z powrotem do kraju przodków i odnalezieniem grobu Morgany La Fey, która to rzekomo zaczęła ukazywać mu się we śnie. Dla Erica było to bajania szaleńca, jednak nie podnosił tej kwestii zbyt często głównie przez wielką miłość do brata.

Wszystkie te plany miały w końcu charakter tak dalekosiężny, że przy całym swym intelekcie obu braci nie istniał żaden sposób by urzeczywistnić je w najbliższym czasie, powrócili więc, do pracy nad sobą, a Eric przez chwile żywił nadzieje, że Nathanowi obsesja Morgany sama uleci z głowy,  niebawem mieli w końcu wkroczyć w dorosłe życie i na salony.  

Wkroczenie w dorosłość, w krąg podobnych im akademików, oraz arystokratów było dla młodzieńców wielkim przeżyciem, jednak wpasowali się w niego doskonale. Szczególnie w murach Cambridge, wzbudzili wielki zachwyt, grona profesorskiego. Akademicka brać była dosłownie wniebowzięta tak wszechstronnie wykształconymi studentami, zachwyt ten po prawdzie bardzo szybko zastąpiła, zazdrość jednak, żaden z ich kolegów po fachu, nie mógł  odmówić geniuszu braciom. W ciągu kilku lat sami Blythowie zaczęli wykładać, na uczelni.  Pławiąc się w atmosferze, wiedzy, a także, nie ma sensu ukrywać blichtru i sławy, która od czasu do czasu zaprowadziła ich nawet na dwór królewski w charakterze ekspertów w swych dziedzinach. W ten czas każdy z braci zaczął specjalizować się w innych dziedzinach. W przypadku Erica były to teologia i greka oraz języki starożytne. Nathan zajmował się zaś historią świata i łaciną. Obaj rozwijali również zainteresowania rozbudzone jeszcze przez babkę takie jak okultyzm, alchemia, astronomia i astrologia, nie trzeba jednak nadmieniać, że te zainteresowania rozwijali w domowym zaciszu, z rzadka tylko korzystając z zasobów uczelni gdy mogli uniknąć niepotrzebnych i niewygodnych pytań.

W przeciwieństwie do kariery naukowej, w życiu prywatnym Pan Blythe szczęścia raczej, nie miał. Nawiązał co prawda kilka tyleż burzliwych co przelotnych romansów z damami z różnych sfer, głównie aktorkami, których to talentem zachwycał się wcale często, i  pomniejszymi szlachciankami kończyły się równie szybko jak się zaczęły. W większości bowiem po dłuższym przebywaniu z drugą osobą Eric nudził się równie szybko jak fascynował. Ludzie zwyczajnie męczyli go na dłuższą metę. Na jakiś czas podjął się idei mecenatu, sponsorując parę przedstawień jednego z jego nielicznych przyjaciół Willa Shekspeara, oraz dbając o wykształcenie zdolnej młodzieży. Rutyna dorosłego życia, niemal przykryła marzenie o Rycerstwie i Świętej Wojnie, znikła by zapewne niemal zupełnie z horyzontu gdyby nie niemal wdrukowana w świadomość potrzeba nieustanego doskonalenia się. Wszystko zmieniło się cztery lata temu, w dniu dwudziestych ósmych urodzin, gdy podczas jednej z kłótni z Nathanem, o jego obsesje na temat Morgany,  zaczął słyszeć duchy.

Początkowo były to tylko szumy, zwykłe denerwujące bzyczenie, podobne do pszczoły czy osy, dopiero z czasem zaczął rozróżniać słowa. Słowa, w języku jednocześnie obcym i znanym przypominające język jakiego w młodości uczyła go babka. Słowa mówiące o powinności, wojownika o nadchodzącej wojnie i wrogu, który nadejdzie oraz podróży która czeka go zanim będzie godny „ Gdy je zrozumiał serce Erica podskoczyło. Odżyły w nim wspomnienia z dawnych lat, i potężne pragnienie wielkości, które dusił w sobie mamiąc się marnymi substytutami, właściwymi dla zwykłych ludzi. Oczywiście nie był idiotą, nie podążył po prostu za głosem, który siedział mu w głowie, najpierw zapytał, największej i najpotężniejszej wiedźmy jaką znał, która była oczywiście Shanon. To ona przebadawszy wnuka na wszystkie znane mu sposoby,  poradziła mu posłuchać tych głosów, powołując się na własne wizje, oraz fakt, że jego brat Nathan kilka dni wcześniej również  wyruszył na wyprawę, a bracia są ze sobą związani nierozerwalną nicią przeznaczenia, a ich los niczym Castora i Polluxa zapisany jest w gwiazdach.

Oczywiście Lord Blythe wiedział, że babka ze wszech miar wierzy w wielkość swych wnucząt, a przez to jej osąd i interpretacje  nie była zbyt pewnym źródłem informacji, ale przecież nie miał lepszego, Bran jedyna osoba która, mogła mieć jakąś wiedzę na temat tego co się z nim działo zniknął na kolejną wyprawę, niecały miesiąc temu, zgodnie ze swoim zwyczajem nie informując nikogo. Blythe wahał się więc, dni parę, co nie zdarzało mu się często, jakby czekając na powrót wuja, który rozjaśnić winien mroki niepewności jakie zaległy w jego sercu. Głosy jednak przybierały na intensywności, więc nie widząc innego wyjścia Eric D. Blythe wybrał najśmiglejszy statek handlowy Kompanii Blyth’ów  i ochrzciwszy go mianem „Keythong” wyruszył  na swoją pierwszą nie zależną  wyprawę, która, z dziecięcego marzenia stała się nagle pogonią za nieznanym głosem z dna piekieł.

O samej jego podróży, sługa wasz uniżony powiedzieć wiele nie może, wszystkie zapiski jakimi dysponuje milczą na ten temat prawie zupełnie, wiadomo tylko że, podróż swą zaczął od wrzosowisk Szkocji, by zbadać zamek Dun Kitty, rzekome wejście do Krainy Cieni, jednak nie znalazł tego czego szukał. Nie wyjechał jednak z kraju Skottów z pustymi rękami gdyż z drzew rosnących na wzgórzach nie daleko warowni. Kazał wykonać dla siebie ni to broń ni artefakt, drewniany kostur, który gdy się człek przyjrzał dokładnie przypominać mógł dziwaczną włócznie, z którą od tamtego dnia się nie rozstawał. Następnego dnia po jej wykonaniu odpłynął, tym razem w dalszą podróż i jego los nie jest znany. Wedle pogłosek jego statek przybił do wyspy Pylos, gdzie odwiedził jedyną istniejącą świątynie Hadesa, następnie zaś udał się do kraju Indów, by uczyć się od ichnich mędrców o niekończącym się kole reinkarnacji  swą podróż, przynajmniej wedle mej skromnej wiedzy zakończył ponoć tragicznie w Państwie Iran, gdzie popłynął by zbadać ruiny legendarnego Państwa Babilońskiego.  Co się tam dokładnie stało nie wiadomo. Jedni świadkowie mówią że Erica Blythe widywano czasem w towarzystwie dziwnych person, rzekomo powiązanych z kultem Dobrej Śmierci, Inni że dokonał żywota w niewoli Tureckiej jako Braniec. Jeszcze inni twierdzili że nie dalej jak dwa czy trzy miesiące temu widzieli go nieopodal przerażającego zamczyska Halstein na terenie  Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Tym ostatnim jednak ciężko dać wiarę, biorąc pod uwagę wszystkie inne pogłoski, o zniknięciu jednego z najwybitniejszych młodych umysłów naszych czasów.  

Ciekawostki czyli rzeczy które w powyższym opracowaniu miejsca nie odnalazły:  

-  Wieczną młodość i zdrowie zapewnia mu regularne picie mikstur, które przez lata wlewały  w niego babka i matka.

- Ma Słuch Absolutny

- Jest urodzonym lingwistą, nauka języków przychodzi mu  nienaturalnie łatwo.

- Widzi w niemal absolutnej ciemności, chociaż oczywiście potrzebuje choćby najmniejszego źródła światła.

- Ze wszystkich sztuk najbardziej ceni muzykę i teatr.

- Jest tym przystojniejszym bratem.

- Jest leworęczny i to na palcu wskazującej tej ręki nosi rodowy sygnet, jednak ze względu na uprzedzenia całe życie to ukrywa i posługuje się prawą ręką. Przez co stał się oburęczny.

- Zna wiele języków staroirlandzki, francuski , perski, arabski, turecki i aramejski, łacinę oraz grekę. . Ma mgliste pojęcie o alfabecie hieroglificzynym i piśmie runicznym. Jego rodowitym językiem jest oczywiście  angielski.

- Choć wielu fechmistrzów próbowało mu wtłoczyć do głowy szermierkę jest w niej okropnie kiepski, dużo sprawniej radzi sobie z włócznią.

- Podczas wizyt na dworze poznał i zaprzyjaźnił się z młodym dramaturgiem imieniem Will.

- Od czterech lat, słyszy niekiedy zabłąkane dusze zmarłych, wedle jego własnych badań są to duchy wojowników zamieszkujących legendarną krainę Cieni i wołanie samej Scaetech.  

- Dwa lata przed swoim wyjazdem ufundował szkołę dla zdolnej młodzieży. Kształci się w niej również dziewczęta i dzieci niewolnych o ile tylko spełniają jej  wyśrubowane standardy.

- Ze swoich podróży po bliskim wschodzie przywiózł łowczego ptaka, konkretnie samca kani rudej  którego  nazwał Karna.

- Krótka jednoręczna włócznia, którą posiada jest wykonana z drewna dwóch drzew Jarzębiny i Jabłoni.

- "Keythong" od którego wziął nazwę jego Galeon to heraldyczna nazwa  Gryfa gdy przedstawiano bez skrzydeł.

- Od czasu do czasu uzupełnia strój osobliwą maską z hebanu i kości słoniowej , maska swoją konstrukcją przypomina balowy rekwizyt, choć ewidentnie jest przeznaczona do codziennego użytku.


Techniki i Umiejętności: Cosmo Punch, Cosmo Kick, 6th Sense

Miejsce startowe: Zamek Hadesa
Hades
Hades
Admin
Liczba postów : 562

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Eric Damon Blythe Empty Re: Eric Damon Blythe

Pon Lut 17, 2020 11:10 pm
Eric Damon Blythe AKCEPTACJA-SS16th
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach